[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rząd pająków umykających od martwych ciał. Było cicho, tylko przez zamknięte
drzwi klas po obu stronach korytarza dobiegały stłumione głosy nauczycieli.
Mógł uciec i nikt by się nie dowiedział, że kiedykolwiek tu był. Nie mógł
jednak tak zostawić leżących na podłodze ciał. . .  Muszę coś zrobić , pomyślał
gorączkowo.  Muszę sprowadzić pomoc. Tylko. . . czy ktokolwiek uwierzy, że nie
miałem z tym nic wspólnego?
Kiedy tak stał wystraszony, miotany sprzecznymi uczuciami, tuż obok otwo-
rzyły się z hukiem drzwi. Wyskoczył przez nie poltergeist Irytek.
 Ooo, jest nasz biedny stuknięty Potter!  zachichotał, przekrzywiając mu
w locie okulary.  Co Potter tu zmalował? Za czym tu węszy. . .
Nagle zatrzymał się w połowie zwariowanego salta. Wisząc w powietrzu gło-
wą na dół, wpatrywał się w Justyna i Prawie Bezgłowego Nicka. Potem wywinął
kozła, wziął głęboki oddech i zanim Harry zdołał go powstrzymać, zawył przeni-
kliwie:
 ATAK! ATAK! KOLEJNY ATAK! %7łADEN ZMIERTELNIK ANI DUCH
NIE JEST BEZPIECZNY! UCIEKAJCIE, JEZLI WAM %7łYCIE MIAE! ATA-
AAAK!
Trzask  trzask  trzask: wzdłuż całego korytarza po kolei otwierały się
drzwi i wybiegali z nich ludzie. Przez kilka długich minut trwało takie zamie-
szanie, że mało brakowało, a rozdeptano by Justyna, a niektórzy stali w Prawie
Bezgłowym Nicku. Wreszcie rozległy się głosy nauczycieli nawołujące do zacho-
wania spokoju i tłum rozstąpił się, przygważdżając Harry ego do ściany. Nade-
szła profesor McGonagall, a za nią jej klasa; jeden z uczniów wciąż miał włosy
w czarnobiałe pasy. Wystrzeliła donośnie z różdżki, aby przywrócić ciszę, i ka-
zała wszystkim wracać do klas. Gdy tylko scena opustoszała, pojawił się na niej
zadyszany i blady Puchon Ernie.
 Złapany na gorącym uczynku!  zapiał, celując oskarżycielsko palcem
w Harry ego.
 Macmillan, dość!  uciszyła go ostro profesor McGonagall.
Irytek polatywał nad ich głowami, szczerząc zęby i z zachwytem obserwu-
jąc bieg wydarzeń. Irytek uwielbiał chaos. Kiedy nauczyciele pochylili się nad
Justynem i Prawie Bezgłowym Nickiem, zaskrzeczał:
Potter, diabła kumoter!
Dla niego zabić uczniów trzech,
132
To czysta radość, luz i śmiech. . .
 Irytek, dosyć!  warknęła profesor McGonagall i poltergeist odleciał ty-
łem, pokazując Harry emu język.
Justyn został zaniesiony do skrzydła szpitalnego przez profesora Flitwicka
i profesora Sinistrę, który nauczał astronomii, ale nikt nie wiedział, co począć
z Prawie Bezgłowym Nickiem. W końcu profesor McGonagall wyczarowała wiel-
ki wentylator, który dała Erniemu, polecając mu wciągnąć nim Nicka po scho-
dach. Ernie zrobił to,  wentylując za sobą ducha, który wyglądał jak czarny wir.
W ten sposób Harry i profesor McGonagall zostali sami.
 Za mną, Potter  rozkazała.
 Pani profesor  powiedział szybko Potter  przysięgam, ja nie. . .
 To już wykracza poza moje kompetencje, Potter  przerwała mu szorstko.
Minęli załamanie korytarza i zatrzymali się przed wielką i wyjątkowo brzydką
kamienną chimerą.
 Cytrynowy sorbet!  powiedziała profesor McGonagall.
Było to najwidoczniej hasło, ponieważ chimera nagle ożyła i odskoczyła
w bok, a ściana poza nią rozstąpiła się. Harry, choć przerażony tym, co go czeka,
ze zdumieniem zajrzał w otwór. Zobaczył spiralne ruchome schody, które sunęły
łagodnie w górę. Kiedy na nie wstąpili, ściana za ich plecami zamknęła się z głu-
chym łoskotem. Wznosili się coraz wyżej po spirali, aż w końcu Harry, trochę
oszołomiony, ujrzał nad sobą lśniące dębowe drzwi z mosiężną kołatką w kształ-
cie gryfa.
Natychmiast zrozumiał, dokąd został przyprowadzony. Znalazł się przed sie-
dzibą profesora Dumbledore a.
Rozdział 12
Eliksir Wielosokowy
Zeszli z kamiennych ruchomych schodów i profesor McGonagall zakołatała
w drzwi. Otworzyły się cicho i weszli do środka. Profesor McGonagall poleciła
Harry emu zaczekać i zostawiła go samego.
Harry rozejrzał się. Jednego był pewien: ze wszystkich gabinetów profesor-
skich, które widział, ten wydał mu się najbardziej interesujący. Gdyby go nie
dręczyło okropne przeczucie, że za chwilę zostanie wyrzucony ze szkoły, byłby
szczerze uradowany, mogąc go obejrzeć.
Był to wielki i piękny okrągły pokój, pełen dziwnych cichych odgłosów. Na
stołach o cienkich, wrzecionowatych nogach stały rozmaite srebrne urządzenia,
warczące, wirujące i wypuszczające obłoczki dymu. Zciany były obwieszone por-
tretami byłych dyrektorów i dyrektorek, które drzemały sobie spokojnie w ra-
mach. Było również olbrzymie biurko z nogami w kształcie szponów, a za nim,
na półce, rozsiadła się wyświechtana, postrzępiona Tiara Przydziału.
Harry zawahał się. Przyjrzał się uważnie śpiącym czarodziejom na ścianach.
A gdyby tak jeszcze raz nałożyć na głowę Tiarę Przydziału? To chyba nic złego. . .
tylko żeby sprawdzić. . . żeby się upewnić, czy Tiara przydzieliła go do właściwe-
go domu.
Obszedł na palcach biurko, zdjął tiarę z półki i powoli opuścił ją na głowę. By-
ła o wiele za duża i natychmiast opadła mu na oczy, tak jak za pierwszym razem.
Pogrążony w ciemności wnętrza tiary, czekał. Wreszcie usłyszał cichy głosik:
 Masz bzika, Harry Potterze?
 Ee. . . chyba tak  wyjąkał Harry.  Ee. . . przepraszam, że zawracam
ci. . . no właśnie. . . głowę. . . chciałem tylko zapytać. . .
 Jesteś ciekaw, czy umieściłam cię we właściwym domu  przerwał mu
głos.  Tak. . . ciebie było wyjątkowo trudno przydzielić, to prawda. Ale pod-
trzymuję to, co już ci powiedziałam  Harry emu zabiło serce  że pasowałbyś
do Slytherinu.
Harry poczuł niemiły skurcz w żołądku. Chwycił za koniec tiary i ściągnął ją
134
z głowy. Zwisła mu w ręku, brudna i wypłowiała. Odłożył ją szybko na półkę,
czując, że robi mu się niedobrze.
 Mylisz się  powiedział na głos do nieruchomej i cichej tiary.
Nie drgnęła. Harry cofnął się, nie spuszczając jej z oczu. Nagle za plecami
usłyszał dziwne gęganie, więc obrócił się szybko na pięcie.
A jednak nie był sam w gabinecie. Na złotej żerdzi obok drzwi siedział jakiś
wyliniały ptak, przypominający niedokładnie oskubanego indyka. Harry wpatry-
wał się w niego z ciekawością, a ptak najwyrazniej odwzajemniał to zainteresowa-
nie, bo utkwił w Harrym smętne spojrzenie i znowu zagęgał. Wyglądał na bardzo
chorego. Oczy miał mętne, a kiedy tak patrzył żałośnie, z ogona wypadło mu kilka
piór.
Harry właśnie pomyślał, że jeszcze tego tylko brakuje, żeby ulubiony ptak
Dumbledore a wyzionął ducha, będąc z nim sam na sam w gabinecie, kiedy ptak
nagle stanął w płomieniach.
Harry krzyknął ze strachu i cofnął się gwałtownie, wpadając na biurko. Ro-
zejrzał się gorączkowo w poszukiwaniu jakiegoś dzbanka z wodą lub wazonu, ale
nic takiego nie spostrzegł. Tymczasem ptak zamienił się w kulę ognia, zaskrze-
czał przerazliwie i po chwili zniknął z żerdzi, a na podłodze pojawiła się kupka
popiołu.
Drzwi gabinetu otworzyły się. Wkroczył Dumbledore, a minę miał niezbyt
wesołą.
 Panie profesorze  wyjąkał Harry  pana ptak. . . nie mogłem nic na to
poradzić. . . on się właśnie spalił. . .
Ku jego zdumieniu Dumbledore uśmiechnął się.
 Najwyższy czas  powiedział.  Już od wielu dni wyglądał okropnie,
powtarzałem mu, żeby coś ze sobą zrobił.
Na widok miny Harry ego zachichotał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •