[ Pobierz całość w formacie PDF ]
woreczkiem.
- Co to jest?
Dziewczyna westchnęła.
- Może zacznę od początku?
- Tak będzie najlepiej - zgodził się Jupiter.
- Dwa dni przed... przed wypadkiem pan Morrison prosił, bym oddała do pralni jego
wizytowy garnitur.
Pete zmarszczył brwi.
- To należało do pani obowiązków?
Lucy potrząsnęła włosami.
- Właściwie nie. Byłam pracownicą biurową. Ale pan Morrison nie miał rodziny. To
znaczy nikt o niego nie dbał. Więc czasami zajmowałam się również garderobą. Albo
poszukiwaniem pomocy domowej. Pan Morrison miał trudny charakter, nikt z nim długo nie
wytrzymywał. Nawet dochodzące sprzątaczki...
- To ciekawe! - bąknął Jupe, mrużąc oczy. - Co dalej?
- Poznałam, dzięki temu, wszystkie agencje w mieście zajmujące się dostarczaniem
służących. Ale kiedy pan Morrison zjawił się na przyjęciu w merostwie w poplamionej
marynarce, pomyślałam, że...
- %7łe trzeba ją oddać do pralni, tak?
- Właśnie. Sama zaniosłam.
- Gdzie mieści się ta pralnia? - wtrącił Bob, notując.
- Niedaleko Building Beach Company. Mała, chińska pralnia. Są najlepsi i najszybsi.
Jupiter Jones podniósł wzrok.
- Czy kiedykolwiek wcześniej oddawała pani cokolwiek do tej pralni?
- Tak. Swój kostium. I sukienki. Zawsze zwracali w terminie, pięknie wyprasowane.
Przynosili na górę. Do sekretariatu.
- I tym razem też przynieśli. Myślę o garniturze pana Morrisona.
- Tak. Ale...
- Było to już po jego śmierci! - dokończył Bob, unosząc w górę czarny długopis, z
którym nigdy się nie rozstawał.
- Właśnie - dziewczyna oddychała szybko. - Odwiesiłam marynarkę do szafy w
garderobie. Potem o niej zapomniałam. Aż dzisiaj, robiąc porządki, odkryłam to - wskazała
dłonią na foliowy woreczek. - Był w kieszeni.
Jupiter Jones delikatnie otworzył opakowanie.
- Widocznie w pralni sprawdzano kieszenie. I znalezione tam przedmioty zapakowano
w ten woreczek. Czy tak?
Skinęła głową.
- Oni są bardzo uważni. Czasem nawet znajdują pieniądze. Też zwracają. I chusteczki
do nosa, klucze...
Trzej Detektywi pochylili głowy nad drobiazgiem leżącym na biurku.
- Kluczyk od skrytki? W banku? W biurze?
Lucy Gregg potrząsała głową.
- W biurze jest sejf. Ale klucz pan Morrison zawsze trzymał razem z tymi od
mieszkania. Wszystkie były w kieszeni, gdy... gdy go rano znalazłam martwego.
- A koroner? Sprawdzał sejf?
- Tak. Komisyjnie. Razem z policją. Teraz klucze są w biurze koronera. I brylanty
także. No... te, które znaleziono.
Pete obracał kluczyk w palcach.
- A zatem bank? Tu jest wyryty numer skrytki, trzysta sześćdziesiąt sześć. Tylko jaki
bank?
Lucy wzruszyła ramionami.
- Znam tylko jeden: Bank of Sacramento. A raczej jego filię w Rocky Beach. Tam
trzymaliśmy pieniądze. To znaczy pan Morrison. Ale...
- Ale to konto jest teraz puste, czy tak? - wtrącił Bob.
- Tak. Od dawna. Niestety.
Pete kręcił się po Kwaterze Głównej, jakby nie mógł sobie znalezć miejsca.
- Dlaczego pani przyszła do nas, a nie na policję?
Dziewczyna miała spłoszoną minę.
- Ten sierżant był taki... taki nieuprzejmy. W czasie przesłuchania traktował mnie jak
złodziejkę!
- Dlaczego?
- Może myślał, że to ja zabiłam. I ukradłam brylanty.
Jupiter Jones starał się być sprawiedliwy.
-Widzi pani, na tym, między innymi, polega śledztwo. Wszyscy są podejrzani. Na
początku. A potem się eliminuje.
- Ale ten sierżant... zrobił rewizję. U mnie w domu. Przeszukiwał moje osobiste
rzeczy. To takie... upokarzające.
Jupiter pokiwał głową.
- O to nie powinna się pani obrażać. Taka jest procedura. Rozumiem, że niczego nie
znaleziono?
- Oczywiście. - Jej oczy pociemniały. - Czy teraz powinnam iść na posterunek?
Pete pochylił się nad dziewczyną.
- Ależ nie! My się wszystkim zajmiemy. Prawda, detektywi?
Bob położył na biurku kartkę. Obok kluczyka.
- Naturalnie. Czy ta kartka też była w kieszeni marynarki?
Lucy wstała.
- Też. I jest to pismo Morrisona. Znam je bardzo dobrze.
Jupiter Jones czytał półgłosem:
- Jutro o dwudziestej trzeciej trzydzieści. Przygotować kontrakt. Zabezpieczyć się...
Przed czym? Nie wie pani? Dziewczyna zastanowiła się przez moment.
- O dwudziestej trzeciej trzydzieści pan Morrison był prawdopodobnie umówiony z
panem Hatkinsonem. Kontrakt może dotyczyć przejęcia ziemi. Building Beach Company jest
właścicielem terenów na północy. Mieliśmy tam stawiać ośrodek sportów. Ale przyszła
zapaść finansowa. Pan Morrison wdał się w jakieś nielegalne operacje. Zamiast zarobić,
stracił.
- I za wszelką cenę chciał odzyskać pieniądze?
- Tak sądzę. Transakcje z brylantami musiały się zle skończyć - dorzuciła cicho.
- Dlaczego?
- Pan Hatkinson nie był... osobą odpowiedzialną. Zawsze na siebie wrzeszczeli. Aż
słychać było w sekretariacie. Hatkinson chciał jakichś specjalnych zabezpieczeń
majątkowych. Ale dokładnie nie wiem jakich. Potem zaczęli umawiać się o takich porach,
kiedy w budynku nikogo już nie było. A jeszcze ten zwariowany Chińczyk...
- Hun-Wei? - zainteresował się Bob.
Dziewczyna ruszyła w stronę drzwi.
-Tak. Nachodził biuro, krzyczał i groził pięścią. Nie wiedziałam, czego chce, bo nie
mówił po angielsku. Dopiero Peter Willis, majster z budowy, poinformował mnie, że
wyrzucił Chińczyka z pracy.
- Jego też ktoś zamordował - powiedział Pete, badawczo przyglądając się twarzy
dziewczyny.
Pobladła i aż otworzyła usta.
- Jego... też? Dlaczego? Co miał wspólnego... zaraz, zaraz - potarła dłonią czoło. -
Prawda. Willis mówił mi, że on przyznał się do zamordowania szefa. Ale ja w to nie wierzę.
- Dlaczego?
- To był biedny imigrant, który za wiele chciał. Ale morderstwo nic by mu nie dało.
Nie miał tego... motywu.
Wyszła chwiejnym krokiem, zamykając za sobą drzwi.
ROZDZIAA 8
KTO BYA NA DACHU BUILDING BEACH COMPANY?
- Wiecie co? - Jupiter odłożył zjedzone do połowy ciastko.
- Wiemy! - zawołali równocześnie. - Będziesz się znowu odchudzał! Już szósty raz w
tym roku!
Jupe zacisnął wargi. Od dzieciństwa obżerał się słodyczami. I tak już zostało.
- Bądzcie poważni, dobrze?
- Dobrze - Bob ugodowo podniósł w górę obie dłonie - masz koncept?
Jupe odetchnął głęboko. Starał się nie patrzeć na niedojedzony pączek oblany
czekoladą.
- Dwa.
- A nas jest trzech! - roześmiał się Pete. - Któryś będzie poszkodowany! Co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]