[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pochylało się nad nimdwóch lekarzy.
Rozdygotany Tanner chodziłtam i z powrotem.
- Musicie się nim zająć!
- wrzeszczał.
-Natychmiast!
90
- Proszę wyjść - odparł jedenz lekarzy.
- Chcemy.
- Nie!
- ryknął Tanner.
-Zostanęz nim.
- Podszedł do wózka, popatrzył na nieprzytomnego Andrew i ścisnął go za rękę.
-Przestań,bracie.
Obudz się.
Potrzebujemy cię.
Andrew nie zareagował.
- Wyjdziesz z tego - mówił Tanner ze łzami w oczach.
- Nic ci niebędzie,zobaczysz.
Zciągnę tu najlepszych specjalistów, wyzdrowiejesz.
- Spojrzał na lekarzy -Samodzielny pokój, pielęgniarka przez dwadzieściacztery godziny na
dobę i łóżko dla mnie.
Będę przynimczuwał.
- Panie Kingsley, proszę wyjść.
Chcielibyśmy go zbadać.
- Zaczekam nakorytarzu - odparł buńczucznie Tanner.
Przewieziono go na dółnabadania: tomografiękomputerową, rezonans magnetyczny
MRI oraz dokładnebadania krwi.
Ustalono termin badania najnowocześniejszym tomografempozytronowym PET,
następnieumieszczono go w izolatce, gdzie zajęło się nim trzech lekarzy.
Tanner czekał nakorytarzu.
Gdy zpokoju wyszedł jeden z lekarzy,zerwał się z krzesła.
- Wszystko będzie dobrze, prawda?
Lekarz lekko się zawahał.
- Przenosimygo do wojskowego ośrodka medycznegoWaltera Reedaw Waszyngtonie
na dalsze badania,aleszczerze mówiąc, nie ma zbytwielkich nadziei.
-O czym pan mówi,do cholery?
-wrzasnął Tanner.
- Przecież on
wyzdrowieje!
Był w tym laboratorium tylko kilka minut!
Lekarzjuż chciał go zrugać, lecz w jego oczach zobaczył łzy.
Przewiezli go samolotem sanitarnym.
Tanner siedział przy nim i przez
całą drogę powtarzał:
- Lekarze mówią, że wyzdrowiejesz.
W Waszyngtonie dadzą ci cośi wyzdrowiejesz.
Musisz tylko odpocząć.
- Obejmował go i przytulał.
-Musisz wyzdrowieć, żebyśmy mogli polecieć doSzwecji po twojego Nobla.
Przez trzy dni spał z nim w pokojui doglądał go, gdy tylko pozwolilimu na to lekarze.
Pod koniec czwartegodniasiedział wszpitalnej poczekalni, czekając na wynik badań.
- Noi?
- spytał na widok lekarza prowadzącego.
-Czy on.
- Dopiero wtedy zobaczył jego minę.
-Co się stało?
- Boję się, że jest niedobrze.
Bardzo niedobrze.
Pańskibrat ma szczęście, że w ogóle przeżył.
Ten gaz był niezwykle toksyczny.
91.
- Możemy sprowadzić specjalistów z.
-To nic nie da.
Toksyny uszkodziłymózg.
Tanner drgnął.
- Przecież musi być jakieś lekarstwo na.
na to, comu jest.
- Proszę pana - odparł zjadliwie lekarz.
- Wojskowi niewymyślilinawet nazwy na ten gaz, a pan pyta o odtrutkę?
Nie, odtrutki nie ma.
Bardzo mi przykro.
Boję się, że pański brat jużnigdy.
nie będzie sobą.
Tanner zbladł i zacisnął pięści.
- Obudził się.
Może pando niego pójść,ale tylko na chwilę.
Andrew miałotwarte oczy.
Patrzył na niego z martwymwyrazem twarzyZadzwonił telefoni Tanner podniósł słuchawkę.
- Mówi generał Barton.
Bardzo mi przykro z powodu.
- Ty sukinsynu!
- wrzasnął Tanner.
-Mówiłeś, że nic munie grozi!
- Nie wiem, co się stało, ale zapewniam pana, że.
Tanner rzucił słuchawkę iodwrócił się, słysząc słaby głos brata.
- Gdzie.
gdzie ja jestem?
- W Szpitalu Waltera Reeda w Waszyngtonie.
-Dlaczego?
Kto zachorował?
- Ty, Andrew.
-Ja? Co się stało?
- Coś poszło nie takpodczas tego doświadczenia.
-Nie pamiętam.
- Nie szkodzi.
Nic się nie martw.
Wszystko będzie dobrze.
Gdy Andrew zamknął oczy, Tanner spojrzał na niego ostatniraz i wyszedł.
Księżniczka przysłała kwiaty doszpitala.
Chciał do niej zatelefonować, ale sekretarka powiedziała:
- Dzwoniłado pana.
Musiała wyjechać.
Odezwiesię, jak tylko wróci.
Tydzień pózniej byli już w Nowym Jorku.
Wiadomość o wypadkurozniosła się po KIG lotem błyskawicy.
Andrew jestchory - co teraz będzie?
Zwolnią nas?
Gdyby owypadku dowiedziała się prasa, firma straciłaby reputację.
Nie szkodzi, myślał Tanner.
Pod moim kierownictwem KIG stanie sięnajwiększą firmą konsultingową na świecie.
Teraz mogę dać Księżniczce, co się jej tylko zamarzy.
A za kilkalat.
Zahuczał interkom.
- Przyszedł jakiś szofer - zameldowała sekretarka.
-Szofer?
- powtórzył zaskoczony Tanner.
-Wpuść go.
92
Wszedł szofer w liberii.
W ręku trzymałlist.
- Tanner Kingsley?
-Tak.
- Miałemdostarczyć to panu do rąk własnych.
Podał mu list i wyszedł.
Tanner spojrzałna kopertę i się uśmiechnął.
Rozpoznał pismo Księżniczki.
Pewnie chciała mu zrobić jakąśniespodziankę.
Niecierpliwie otworzył kopertę i wyjął list.
Nic z tego niebędzie, najdroższy.
Potrzebuję więcej, niż możesz midać, dlatego wychodzę za mąż za kogoś,kto mi to zapewni.
KochamCię i zawszebędęCię kochała.
Wiem, że trudno Ci w to uwierzyć, alerobię to dla naszego wspólnego dobra.
Tannerzbladł.
Długo patrzył na list, wreszcie nerwowym ruchem wrzuciłgodo kosza.
Czas triumfu nadszedł odzień za pózno.
Rozdział 18
na zajutrz siedział spokojnie przy biurku, gdy zadzwoniła sekretarka.
- Delegacja pracowników do pana.
-Delegacja?
- Tak.
-Wpuść ich.
Do gabinetu weszli kierownicykilku wydziałów.
- Chcielibyśmy porozmawiać.
-Siadajcie.
Usiedli.
- Co się stało?
-Trochę się martwimy - zaczął jeden z nich.
- Wie pan,po tym wypadku.
Czy utrzymamy się teraz na rynku?
Tanner pokręcił głową.
- Nie wiem.
Ciągle jestem w szoku.
Wciąż nie mogę uwierzyć, żeAndrew.
- Zamilkłi popadł na chwilę w zadumę.
-Powiem wam jedno.
Nie jestem wstanie przewidziećnaszych szans, ale zrobię wszystko, żebyfirma się utrzymała.
Obiecuję.
Będę informował was na bieżąco.
Podziękowali mu niepewnie i wyszli.
93.
Gdy Andrew wypisano ze szpitala, Tanner przeniósł go do domu dlapracowników, gdzie
zawsze był pod ręką, i przydzielił mu gabinet tużobok swojego.
Pracownicy osłupieli na jego widok.
Z błyskotliwego, tryskającego energią naukowca Andrew zmienił się w żywego trupa.
Jak w półśnie większość dnia przesiadywał w fotelu, patrząc wokno, mimoto zdawało się, że
powrótdo KIGsprawił mu radość, chociaż pewnieniemiał pojęcia, co się wokół niego dzieje.
Cały personelbył wzruszonytym, że Tanner tak dobrzego traktuje, żejest taki troskliwy i
kochający.
Atmosfera w firmie zmieniła sięz dnia na dzień.
Gdy kierował niąAndrew, była luzna iswobodna.
I nagle zrobiła się poważna i oficjalna,jakby zamiastdziałalnością filantropijną, zajmowali się
Bóg wie czym.
Tanner rozesłał swoich przedstawicieli do największych firm.
Interes zacząłsię rozkręcać, i to w błyskawicznym tempie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]