[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stracił na spekulacjach srebrem z braćmi Hunt! O tym, co i jak należy zrobić w Keya, kiedy
już nie będzie tam Anglików, zadecydują inni, gdy przyjdzie na to czas, ty się z tego wyłącz i
tylko życz Guccioniemu dobrej pogody!
Odwrócił się do Goldweena:
- A ty, cwaniaczku, rób dalej swój złoty interes z Południową Afryką i nie wpieprzaj
się do Tangi. I milcz! Jeśli puścisz parę z gęby na temat Guccioniego lub złóż w Keya, to tak
jakbyś skoczył przez to okno. Jeden wyraz, komukolwiek, zapamiętaj, j e d e n, a drugiego nie
powiesz już nigdy, ja się o to postaram!
Wychodząc chciał trzasnąć drzwiami, lecz wewnątrz zawiasów były hamulce do
łagodnego przymykania i ten zamiar się nie powiódł.
Na styku nocy i ledwie szarzejącego dnia, w różowej poświacie, której błyski
przenikały niebo, czyniąc zeń dwukolorowy obrus Pana Boga, poboczem Matabele sunął
długi wąż samochodów. Wśród ludzi jadących samochodami Bride miał swojego człowieka,
od niego dostał wiadomość, kiedy wyruszają. Lornetka, którą obserwował kolumnę maszyn,
była dobrą lornetką, dawała mu przybliżenie wysokiego rzędu, lecz dystans był tak duży, iż w
jej szkłach sznur samochodów zdawał się bezgłośną procesją metalowych widm, sunących w
ciszy przedporanka, i tylko obłoczki pyłu wydobywające się spod kół przywracały realność
tym zjawom. Bride wiedział, że jeśli człowiek, który był jego wtyczką, wykona zadanie, jakie
zlecił Fosterman, Anglicy zawrócą w pół drogi.
O tej samej porze, na tej samej półkuli, w dużym ceglanym budynku, którego
zabytkowość, mierzona wiekiem i walorami artystycznymi, budziła podziw równy
współczesnej jego randze, mierzonej siłą oddziaływania na świat, młody oficer zameldował
siÄ™ u starszego oficera, przepisowo salutujÄ…c. Ów starszy spytaÅ‚:
- Czy Mano jest gotów?
- Tak jest! - padła odpowiedz.
- Niech przystÄ…pi do trzeciej fazy. Kiedy masz z nim kontakt?
- Jutro będzie na nasłuchu.
- Niech potwierdzi gotowość współdziałania wszystkich trzech plemion.
- Tak jest.
- To wszystko. Możecie iść.
Wracając do swego pokoju młodszy oficer uświadomił sobie, że od tej chwili jego los
spoczywa w rękach Murzyna, którego nigdy nie widział na oczy. Lubił ryzyko, lecz ta
loteryjność wydarzeń, na którą nie mógł już mieć wpływu, przyprawiła go o strach.
V.  Safari ya bwana Lerocque
Na przedzie jechał opancerzony landrover, taki sam zamykał kolumnę. Pustkowie po
obu stronach szosy nudziło i usypiało. W kilku samochodach rządził hazard karciany, bracia
Clayton męczyli bez końca komputerową mini-grę  Puck-monster , której szaleństwo owła-
dnęło nimi w Kanadzie, ktoś gryzł orzeszki, ktoś przeliczał swój żołd na słodkie życie,
Krzysztofeczko czytał, Lerocque studiował mapy, a Lorning myślał. Zaprzątnął swój mózg
dylematem: dlaczego on, człowiek mądry, a nawet, co tu ukrywać, bardzo mądry, nie czerpie
ze swej mądrości żadnego rozgłosu, nie cieszy się sławą i poważaniem, i nie chodzi w
laurowych wieńcach nagród, tylko jedzie przez dziki kraj na końcu świata z bandą półidiotów
i półzwierząt, podczas gdy głupcy zażywają rozkosznej nieśmiertelności w oparach kadzideł i
pochwał, choć wcale na to nie zasłużyli? Exemplum: Andre Malraux, głupi jak każdy
Francuz, Panie przestań już świecić nad jego grobem! Malraux potraktował w żenujący
sposób Księgę Kohelet, gdzie Eklezjastes mówi:  Znalazłem jednego prawego mężczyznę
pośród tysiąca, ale kobiety prawej w tej liczbie nie znalazłem . Zaprzeczył mu, popisując się
przed de Gaulle'em, któremu wmawiał, że  jedyna naprawdę poważna część ludzkości to
kobiety, bo one nie masakrują się nawzajem . Głupi lizus! Tak jakby świat się nie roił od
Messalin, Agrypin, Katarzyn Medycejskich i rosyjskich, Elżbiet i rekinie mniejszego
pokroju!...  Casablanca nie miał wątpliwości (zrozumiał to już dawno), że najprzyzwoitszą i
najbardziej godną szacunku częścią płci odmiennej są prostytutki, w następnej więc fazie
swych rozmyślań doszedł do wniosku, iż należałoby zdymisjonować Pana Boga i zastąpić
kimś rozsądniejszym, choćby za to, że poraził AIDS-em nie tylko pedałów i narkomanów,
lecz i córy Koryntu. Ten etap lorningowego główkowania przerwał Lerocque, wstrzymując
kolumnę i nakazując rozbić obóz noclegowy.
 Mina ustalił z van Hongenem, że nie będą się zatrzymywać w miastach, jednak
dopóki tylko się da, będą w nich uzupełniać zapas benzyny, albowiem w rejonie podgórskim
stanie się to praktycznie niemożliwe (na powrót, trasą zupełnie inną, mieli zatankować w
kopalni Tanga Mining Co.). Z obozu do miasteczka Hole było pięć mil; Lerocque wysłał tam
Gurta i  Beatlesa z półciężarówką pełną kanistrów i dla osłony jeep z  Rolls Roycem i
kilkoma  chłopcami . Wróciwszy do namiotu nie znalazł Lorninga, a gdy go zawołał, Jim
Clayton rzekł:
- Szefie, przecież on pojechał z nimi.
- Jak to?
- Tak to, siedział w szoferce u Greka.
- Damned! - zaklął Lerocque, pełen niepokoju. - Znowu coś wykręci! Niech go!...
Po dwóch godzinach wrócili  benzyniarze . Spytał Downbridge'a:
- Gdzie profesor?
- Jechał z Grekiem. Lerocąue podbiegł do jeepa.
- Gdzie profesor?!
- Przesiadł się na tamten wóz, wracał z nimi - odrzekł  Rolls Royce .
 Casablanca zniknął, co oznaczało, że został w mieście. Lerocque wziął dwa
samochody i braci Claytonów z ich ludzmi, zostawił obóz pod komendą Downbridge'a i gnał
do Hole, klnąc przez cały czas; towarzyszył mu oficer łącznikowy, porucznik Takebo-Otuma-
Ganda-Wulelehutu itd. Minęła północ, gdy miejscowy komendant policji ustalił, że  białego
bwanę , co miał czarny kapelusz, widziano w towarzystwie księdza Moko-Moko.
Zajechali pod niewielki, drewniany kościół, który wyglądał na obskurną szopę i za
taką dawałby się wziąć, gdyby nie dzwon na dachu i krzyż. Wewnątrz, w kiepskim świetle
kilku lamp, falujący tłum czarnych, którzy swą aprobatę lub sprzeciw wyrażali za pomocą
głośnych pomruków, kibicował dyspucie młodziutkiego księdza z  Casablanca . Profesor, w
drucianych okularach i bez kapelusza, wyglądał jak Gandhi wśród uczniów. Ksiądz się bronił,
wiara na przemian w nim słabła pod wpływem retoryki białego, to znowu ją odzyskiwał,
krzyczÄ…c:
- Nie, nie, nie! Kłamiesz, biały kłamco! Bracia, nie wierzcie mu! On nie jest
potomkiem Chrystusa, nie może być!
- Dlaczego nie mogę być? - spytał Lorning. - Tłumaczyłem ci już...
- Nie możesz - przerwał mu ksiądz - bo... bo Chrystus nie miał żony!
- A ty skÄ…d to wiesz?
- Z Pisma Zwiętego!
- Drogi przyjacielu, Biblię już dawno uznano za zbiór bajd, pomyłek i przeinaczeń.
Chrystus był rabim, czyż nie tak? Otóż niemożliwe jest, żeby ówczesny rabi nie miał żony. Po
prostu nie mógłby się cieszyć takim autorytetem, jakim cieszył się Chrystus. Wesele w Kanie
Galilejskiej to były zaślubiny Jezusa Chrystusa z Marią Magdaleną. Ich synem był Barabasz...
- Barabasz był łotrem! - zakrzyknął zdesperowany ksiądz.
- Eee tam! - machnął ręką Lorning. - Barabasz był synem Chrystusa, ale w
przeciwieństwie do niego miał duszę pełną nienawiści do wrogów, przewodził ówczesnym
partyzantom lub terrorystom, o wyzwolenie walczył nie słowem, lecz mieczem. Dlatego gdy
Piłat dał %7łydom wybór: Jezus albo Barabasz, wybrali wojownika.
Moko-Moko złapał się za kędzierzawą głowę i ryknął:
- Bluznisz, Å‚ajdaku!
Salą (bo trudno było określić to  nawą ) wstrząsnął gniewny pomruk z wielu
ochrypłych gardeł, a Lerocque, który przyglądał się przez sznurki zwisające w wejściu, pełen [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •