[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Londyn, Rzym, Moskwę. Nie sposób wierzyć, że zbudowano je po to, żeby cokolwiek w nich
żyło. Paryż wygląda jak olbrzymia składnica. Londyn jest zbiorowiskiem walców
połączonych rurami z czymś, co przypomina stację pomp. Wszystko hermetycznie zamknięte,
tak że nie możemy stwierdzić, co jest wewnątrz, bez użycia materiałów wybuchowych bądz
laserów. Ale ich nie użyjemy, dopóki nie okaże się, że nie ma alternatywy. Rzym i Moskwa...
- Przepraszam, kapitanie. Bardzo pilne z Ziemi.
Co znowu? Norton się zniecierpliwił. Nie może człowiek mieć paru minut dla siebie i
swoich rodzin?
Wziął tę wiadomość od sierżanta i szybko przeczytał, chcąc stwierdzić ku własnej
satysfakcji, że wcale nie jest taka pilna. Ale zaraz przeczytał ją ponownie o wiele wolniej.
Cóż to takiego, do diabła, Komitet do Spraw Ramy? Dlaczego on nigdy o czymś
takim nie słyszał? Wiedział, że usiłują nawiązać z nim łączność najróżniejsze zrzeszenia,
towarzystwa i związki zawodowe - niektóre poważne, inne kompletnie zbzikowane.
Dotychczas Kontrola Misji spisywała się znakomicie, po prostu nie dopuszczając, żeby
zawracano mu głowę. Teraz więc też chyba by tej wiadomości nie dostał, gdyby nie miała
istotnego znaczenia.
Wiatr o prędkości dwustu kilometrów... prawdopodobnie zerwie się nagle" - no, nad
tym trzeba się zastanowić. Ale trudno to traktować serio wśród nocy Ramy tak spokojnej i
cichej, i czyż nie śmieszna byłaby ucieczka ich wszystkich jak spłoszonych myszy teraz,
ledwie rozpoczęli rzetelne badania?
Komandor Norton podniósł rękę, żeby znów odgarnąć włosy opadające na czoło. I
raptem ręka mu znieruchomiała, zdrętwiał.
Przecież czuł kilkakrotnie powiewy wiatru w ciągu ostatniej godziny. Powiewy tak
lekkie, że zupełnie je zlekceważył: ostatecznie był dowódcą statku kosmicznego, a nie
żaglowca. Dotychczas ruchy powietrza wcale go nie obchodziły. Co by zrobił w takiej
sytuacji od dawna już zmarły kapitan Cook?
W każdej krytycznej chwili w ciągu ubiegłych kilku lat Norton zadawał sobie to
pytanie. Miał taki sekret, którego nie wyjawił nikomu. I podobnie jak większość ważnych
spraw w jego życiu, ta również wyłoniła się przypadkowo. Dowodził statkiem kosmicznym
Zmiałek już od kilku miesięcy, gdy raptem pojął, że jego statek nazywa się tak na cześć
jednego z najsławniejszych żaglowców w historii Ziemi. Istotnie, przed czterystu laty, w
ciągu których było co najmniej dziesięć Zmiałków morskich i dwa kosmiczne, pływał po
oceanach węglowiec z Whitby o wyporności trzystu siedemdziesięciu ton, i nim właśnie w
latach 1768-1771 odbył rejs dokoła świata kapitan Królewskiej Marynarki Wojennej James
Cook.
Z niejakim zainteresowaniem, które szybko zmieniło się w przemożną ciekawość,
prawie manię, Norton zaczął czytać wszystko o Cooku, co tylko zdołał znalezć, aż stał się
chyba jednym z najwybitniejszych znawców życia i osiągnięć największego podróżnika
wszystkich czasów. Potrafił całe ustępy z Dzienników" recytować z pamięci.
Wciąż jeszcze wydawało mu się niewiarygodne, że jeden człowiek mógł tyle
dokonać, mając tak prymitywne wyposażenie. Cook był nie tylko świetnym nawigatorem, ale
i uczonym, i - w epoce przecież brutalnej dyscypliny postępował humanitarnie. Okazywał
swoim ludziom dobroć wówczas niezwykłą; a już wręcz zadziwiał fakt, że w taki sam sposób
odnosił się do dzikusów, często mu wrogich, na nowych lądach, które odkrywał.
Norton w głębi duszy marzył - wiedząc, że jego marzenie nigdy się nie ziści - o tym.
by odtworzyć przynajmniej jeden z rejsów Cooka dokoła świata. Nawet zrobił mały, ale
efektowny początek, którym z pewnością zadziwiłby kapitana Cooka, wielkiego podróżnika;
przeleciał kiedyś po orbicie biegunowej bezpośrednio nad Wielką Rafą Koralową. Było to
wczesnym rankiem bezchmurnego dnia, i z wysokości czterystu kilometrów widział
wspaniale ten mur martwych korali, zaznaczony linią białych pian wzdłuż wybrzeża
Queensland.
Potrzebował niespełna pięciu minut, żeby przelecieć całe dwa tysiące kilometrów
rafy. Jednym rzutem oka mógł ogarnąć tygodnie niebezpiecznego rejsu tamtego Zmiałka.
Przez teleskop zobaczył przelotnie Cooktown i zalew, gdzie tamten statek wyciągnięto na
brzeg nieomal roztrzaskany o rafę.
W rok pózniej, gdy zwiedzał hawajską Stację Zledzenia Szlaków Kosmicznych, miał
jeszcze bardziej pamiętne przeżycie. Płynąc wodopłatem po zatoce Kealakekua wzdłuż
ponurych skał wulkanicznych, poczuł ku swemu zdumieniu i nawet zażenowaniu głębokie
wzruszenie. Za przewodnikiem idąc z grupą naukowców, inżynierów i astronautów minął
rozmigotany metalowy obelisk, który postawiono w miejscu dawnego pomnika, zmiecionego
przez Ogromne Tsunami w roku 1968. Przeszli wszyscy jeszcze kilka metrów po czarnej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]