[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się od kawiarni i zmieszał się z tłumem, a ja patrzyłem zdumiony, jak do właściciela domu
numer 28 podchodzi... adwokat Robakiewicz! Wyrósł nagle zza jakiegoś stolika i szedł w
milczeniu do stojącego mężczyzny. Przywitali się skinieniem głowy i w milczeniu patrzyli za
oddalającym się turystą. Jasne! Kiedy właściciel rozmawiał z turystą, adwokat przez cały czas
spotkania był niedaleko i obserwował ich dyskretnie. Zaraz po jego odejściu, Robakiewicz
porozumiał się z właścicielem domu. Zaczęli nawet rozmowę, ale nie miałem pojęcia, czego
dotyczyła omawiana sprawa - ich słowa zagłuszała dolatująca z głośnika muzyka i ludzki
gwar. Zresztą szybko podali sobie ręce i rozeszli się.
Poszedłem za adwokatem.
Sam nie wiedziałem, dlaczego ten mężczyzna wydawał mi się tak podejrzany czy
może raczej zagadkowy. Sprawiał na mnie wrażenie osobnika załatwiającego jakieś dziwne,
mętne interesy. Nie uleciała jeszcze z mojej pamięci rozmowa z właścicielem domu numer 28
w Nowych Gutach, ten jego arogancki sposób traktowania obcych, podejrzliwość i chorobliwa
ciekawość. Jeśli adwokat z tym właśnie człowiekiem załatwiał interesy, sam musiał być
cokolwiek nieciekawym osobnikiem.
Adwokat stanął przy samochodzie zaparkowanym na jednej z uliczek dochodzących
do rynku. Nie był to opel astra, a nowe renault. Długo odprowadzałem wzrokiem odjeżdżające
auto, żałując, że nie mam żadnego samochodu pod ręką. Pewnie w filmie sensacyjnym
bohater włamałby się do parkującego samochodu albo wyrzucił jakiegoś spokojnego kierowcę
z jego auta, aby tylko pojechać za renault. Nie byłem jednak filmowym bohaterem i do tego
szanowałem cudze mienie.
Na adwokata zasadzę się kiedy indziej - pomyślałem. Nietrudno będzie go chyba
znalezć .
Zamierzałem wrócić przez rynek, gdy u wylotu uliczki nadziałem się na Dankę ubraną
w spodnie i jakiś sweterek, niosła wypchaną bielizną torbę, w której prawdopodobnie upchała
moje robocze ciuchy. Sprawiała wrażenie zdenerwowanej, poruszonej. Mój widok ją jednak
ucieszył.
- Jesteś jednak! - zawołała i natychmiast do mnie doskoczyła. - A już myślałam, że z
ciebie jest kawał tchórza!
- Byłaś w hotelu? - zapytałem bez ogródek. - Dogadałaś się z Przeciętniakiem?
- Nie!
- Nie było cię prawie godzinę.
- Nie było drania, więc przeszukałam jego rzeczy osobiste.
- Czego szukałaś w jego rzeczach?
- Jakiegoś kontaktu do tej jego cizi - wytłumaczyła mi. - Rozumiesz, mógł zapisać
gdzieś jej adres albo numer telefonu. Ale nic nie znalazłam. Wzięłam trochę swoich rzeczy na
zmianę. Wracamy do ciebie, Pawełku!
- Tak? - westchnąłem.
- Nie cieszysz się? - zrobiła obrażoną minę.
- Nie w tym rzecz.
Ruszyłem w kierunku rynku. Ale Danka mnie zatrzymała.
- Nie idzmy tędy - poprosiła błagalnie i pociągnęła mnie ku sobie. - Omińmy ten
przeklęty rynek. Nie chcę nadziać się na Przeciętniaka. Zniknę z tobą na kilka dni! Na złość
draniowi. Dlatego wróćmy na przystań okrężną drogą.
Machnąłem na wszystko rękę, bo skoro nie mogłem opędzić się od niej, to
przynajmniej nie powinienem się jej sprzeciwiać. Ruszyliśmy wąską uliczką ku rzece,
oddalając się od rynku. Gwiazdy nad naszymi głowami szczerzyły ku nam swoje złote zęby,
ale ja jakoś nie byłem w romantycznym nastroju. Natomiast Danka wzięła mnie pod rękę i
przytuliła się do mnie, w pewnym momencie położyła swoją głowę na moim ramieniu. Kusiła
los! Ta doświadczona diablica kusiła na całego.
Wracaliśmy w milczącym nastroju, wpatrzeni trochę w gwiazdy, trochę w nieliczne
łodzie dobijające do brzegu. Z tego wszystkiego nie opowiedziałem Dance o tym, że
widziałem na piskim rynku adwokata Robakiewicza i właściciela domu z Nowych Gutów.
Myślami byłem bowiem przy Osie, a tym nie mogłem podzielić się z Danutą, bo gotowa była
rozszarpać mnie na kawałki. Ona także miała swoje sekrety - przygryzała często dolną wargę i
uśmiechała się do mnie melancholijnie, ale tak naprawdę patrzyła za burtę. Może wypatrywała
powrotu Przeciętniaka?
Niechętnie przenocowałem ją u siebie. Liczyłem w duchu na to, że jutro odnajdzie się
Przeciętniak i wszystko się unormuje.
Wstałem o poranku obudzony szczekaniem Skórki.
Danki nie było w izbie, jej łóżko był jeszcze ciepłe i niezasłane, a skobel od wewnątrz
wyciągnięty - znak to, że kobieta opuściła niedawno dom. Wciąż zaspany wyszedłem na
zewnątrz i za rogiem ujrzałem Skórkę szczekającą na powracającą od strony jeziora Dankę.
Szła ubrana już w swoje ubranie, w ręku zaś ściskała telefon komórkowy.
- Wstałeś już?! - krzyczała do mnie i pomachała na powitanie ręką.
- Cicho, Skórka! - uspokajałem psa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]