[ Pobierz całość w formacie PDF ]
* Cześć * powiedział Mareczek i usiadł na jedynym wolnym krześle.
Pomieszczenie redakcyjne, maleńkie i ciasne, było zapchane do granic możliwości dziełami
młodych twórców oraz książkami, które inne wydawnictwa przysyłały do recenzowania. Były to
zazwyczaj oficyny dość efemeryczne, drukujące na koszt autora i ograniczające promocję do
niezbędnego i bezpłatnego minimum. Redakcja Parnasu" była więc zarzucana tysiącami
debiutanckich tomików poetyckich, wśród których przeważały liryki miłosne na poziomie
pensjonarskim, mrocznymi powieściami obyczajowymi oraz sporą dawką fantastyki i horroru, bo
nie wiedzieć czemu, w tych gatunkach specjalizowała się znaczna część piszących. Recenzowaniem
tych książek trudniło się w czynie społecznym całe wydawnictwo, a szczególny talent w tym
kierunku wykazywała Adela. Z oceanu literackiej miernoty potrafiła wyszukać najgorszych
grafomanów i wyszydzić ich bez serca. Co oczywiste, jej rubryka pod tytułem Ekspres do
Transylwanii" cieszyła się największym wzięciem.
Poeta Wiktor oderwał się tymczasem od gmerania w górze śmieci i popatrzył na Mareczka
przyjacielsko.
* A, witaj, witaj! Szukamy właśnie takiego jednego opowiadania, które moglibyśmy dać w numerze
kwietniowym, wiesz, na prima aprilis. Aśka mi właśnie o nim przypomniała...
* Jakiego opowiadania? * zainteresował się Mareczek.
* Zupełnie odjazdowego. Facet, proszę ja ciebie, napisał taki horror o zagładzie Ziemi. Rozumiesz
* mroczne siły atakują, nikt nie uchodzi z życiem, widmo krąży itd. I bohater ratuje przed śmiercią
swoją siostrę poprzez rytualny gwałt...
* Obleśne * stwierdził stanowczo Mareczek.
* Obleśne * zgodził się Wiktor. * Ale jakie śmieszne! Po prostu boki można zrywać, jak to jest
napisane, nie powstydziłby się tego mistrz humoreski Jaroslav Haśek!
Mareczek nadal nie był przekonany, ale poeta zapewnił go, że gdy tylko odnajdą rękopis, ubawi się,
czytając go, jak przysłowiowa norka. Mareczka bardzo to uspokoiło * zagubionego rękopisu nie
odnajdywano tu nigdy, choć * o paradoksie * poeta Wiktor nigdy niczego nie wyrzucał. W pokoju
redakcyjnym Którędy na Parnas" panowało bowiem coś, co artyści od starożytności do baroku
nazywali horror vacui, czyli lęk przed pustką". Tutaj lęk ten był szczególnie widoczny * pusta
przestrzeń nie istniała w ogóle. Mareczek westchnął i zdecydował się wprowadzić Wiktora i
Niepozorną Joasię w zagadnienie związane z pisaniem Kusibaba, uważał ich bowiem za ludzi
godnych zaufania, którzy nie zdradzą tej wielkiej tajemnicy kierownictwu.
Zgodnie z jego przypuszczeniem byli nastawieni do projektu entuzjastycznie. Wiktor sięgnął nawet
do jednej ze stert i wydobył na światło dzienne obszerny maszynopis.
* Masz. To jest coś w stylu Kusibaba, opowieść o kosmosie, nieskażona talentem ani żadną głębszą
myślą. Uważam, że bez trudu uda wam się podrobić ten styl. Autor zapewne uważa go za
niepowtarzalny, ale wcale tak nie jest.
Marek rzucił okiem na pierwszą stronę: Kłamstwo Algenora, głosił tytuł. Brzmiało to kosmicznie i
obiecująco. Duszę Mareczka zalała niespotykana wdzięczność, był nawet gotów wybaczyć poecie
chęć opublikowania obleśnego opowiadania o gwałcie, a nawet wyściskać go. Gdy jednak
przerzucił kilka stron książki, mina nieco mu zrzedła.
* Czytałeś to? * zapytał Wiktora, który z pogodnym wyrazem twarzy przyglądał mu się życzliwie.
Poeta pokręcił przecząco głową.
* Nie. Zrobiłem to, co każdy szanujący się recenzent: zajrzałem na początek, zajrzałem do środka i
przeczytałem ostatni rozdział. Beznadzieja. Myślę, że bardzo się wam przyda.
Niepozorna Joasia pokiwała z zapałem głową. Oczywiście powieść fantasy Kłamstwo Algenora nie
nadawała się do druku pod żadną postacią (nawet streszczenia), ale zawierała kilka ciekawych
pomysłów fabularnych, które można było wykorzystać.
* Czy są tam napalone wiedzmy lesby? * zapytał całkowicie zrezygnowany Marek, a Joasia
entuzjastycznie przytaknęła.
Biedny chłopak zaczął podejrzewać, że widmo mutantek w bikini zaczyna krążyć nad Europą, a w
każdym razie nad głowami tajnej grupy Zemsta shitu". Wziął manuskrypt pod pachę i ruszył na
spotkanie z szefową składu.
Dział graficzny akurat miał zebranie. W związku z tym, że szefowa tej komórki wywodziła się z
poprzedniej epoki propagandy sukcesu", przypominało ono partyjną egzekutywę, ze składaniem
samokrytyki włącznie. A ponieważ jednocześnie była kobietą nowoczesną, o szerokich horyzontach
myślowych, spotkania te zawierały również elementy grupowej psychoanalizy. W każdym razie
narada działu składu była pouczającym spektaklem.
Kiedy Mareczek wsunął się do pokoju, trwała właśnie tyrada pani Halinki dotycząca
niedouczonych redaktorów.
Konflikt na linii skład * redakcja istniał od lat i czasami przyjmował formę otwartej wojny. Dział
DTP uważał adiustatorów za pozbawionych podstawowego zmysłu estetycznego półmózgów,
których nadrzędnym celem jest nieustanne poprawianie, a co za tym idzie, zmienianie gotowego
dzieła. Co sądziła o grafikach redakcja * już wiemy. Szefowa składu przekonywała swoją trzódkę,
że tępym redaktorzyną nie ma co się przejmować, ponieważ jego rola w produkcji książki jest
podrzędna, a właściwie zupełnie nieistotna. O tym, jak wartościowa" jest ich praca * dowodziła *
świadczy wydrukowany, gotowy egzemplarz, w którym zawsze znajdują się jakieś błędy. Nie
starają się, a i tak odpowiedzialność spada na dział składu, który urabia sobie ręce i nogi po łokcie.
Redaktora należy więc ignorować z całą stanowczością, a jego żądania zbywać byle czym.
Oczywiście są przypadki niereformowalne...
W tym momencie pani Halinka zauważyła Mareczka, odchrząknęła i przeszła do zagadnień
merytorycznych, czyli problemu obróbki ilustracji. Tak. Był z tym prawdziwy kłopot. Tak jak
naczelnym tłumaczem firmy był Jakubek, tak głównym rysownikiem niejaki Kurek. Specjalizował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]