[ Pobierz całość w formacie PDF ]
noszą mieczy, nie gromadzą bogactw, nie mają wrogów! Popatrz, jego ludzie nie żyją, wszyscy
ci, z którymi rozmawiał bez słów, jego współplemieńcy. %7ładen Fian nie może żyć samotnie. On
umrze. Dlaczego pozabijali jego ludzi?
%7łeby pokazać swoją siłę odpowiedział szorstko Rocannon. Zabierzmy go ze
sobą do Hallan.
Wysoki książę ukląkł obok małej, skulonej postaci.
Fian, przyjacielu ludzi, jedz ze mną. Nie potrafię rozmawiać z tobą w myślach jak twoi
krewniacy, ale słowa dzwięczące w powietrzu również mogą coś znaczyć.
W milczeniu dosiedli wiatrogonów. Fian usiadł na wysokim siodle przed Mogienem jak
dziecko. Cztery wiatrogony wzbiły się w powietrze. Wiatr z południa, niosący deszcze, popychał
ich od tyłu; o schyłku drugiego dnia Rocannon ujrzał marmurowe schody wyłaniające się spośród
drzew, Most Otchłani przerzucony nad zieloną przepaścią i wieże Hallan oświetlone długimi
promieniami zachodzącego słońca.
Mieszkańcy zamku, jasnowłosi panowie i ciemnowłosi słudzy, zgromadzili się wokół
nich na lądowisku, pragnąc jak najszybciej podzielić się wieścią o spaleniu zamku Reohan
położonego najbliżej na wschód i wymordowaniu wszystkich ludzi. Znowu dokonały tego dwa
helikoptery i kilku mężczyzn uzbrojonych w laserową broń; wojownicy i wieśniacy z Reohan
zostali zaszlachtowani bez żadnej możliwości obrony. Ludzie z Hallan znajdowali się na granicy
szaleństwa wywołanego bólem i wściekłością, do których przyłączyło się uczucie zgrozy, kiedy
zobaczyli Fiana siedzącego przed ich młodym księciem i usłyszeli jego opowieść. Wielu spośród
nich, mieszkając w tej najdalej na północ wysuniętej fortecy Angien, nigdy przedtem nie
widziało żadnego z Fiia, ale wszyscy słyszeli o nich jako o legendarnych istotach, chronionych
potężnym tabu. Zaatakowanie jednego z ich zamków, choć zakończyło się krwawo, pasowało do
ich wyobrażeń o wojnie; ale zaatakowanie Fiia było świętokradztwem. Owładnęła nimi groza
pomieszana z wściekłością. Tego wieczoru Rocannon siedząc w swoim pokoju na wieży słyszał
tumult dochodzący z dołu, z sali biesiadnej, gdzie zebrali się wszyscy Angyarowie z Hallan,
ślubując wrogom śmierć i zniszczenie w przemowach pełnych potoczystych metafor i
grzmiących hiperboli. Dumną rasą byli ci Angyarowie: mściwi, aroganccy, nieprzejednani, nie
znający pisma i nie posiadający w swoim języku formy czasownika nie móc w pierwszej
osobie. W ich legendach nie było bogów, tylko bohaterzy.
W odległy gwar wmieszał się nagle jakiś zaskakująco bliski głos. Ręka Rocannona sama
skoczyła do odbiornika. Nareszcie trafił na częstotliwość wroga. Trzeszczący głos mówił w
języku, którego Rocannon nie znał. Byłoby to nazbyt szczęśliwym zbiegiem okoliczności, gdyby
wróg używał języka galaktycznego; wśród planet Ligi istniały setki tysięcy narzeczy, nie licząc
tych światów, które dotąd nie zostały odkryte. Głos zaczął czytać listę numerów, którą Rocannon
zrozumiał, ponieważ były wymienione po cetiańsku w języku rasy, której matematyczne
osiągnięcia sprawiły, że w całej Lidze zaczęto stosować cetiańską matematykę, a co za tym idzie,
cetiańskie liczby. Słuchał z napiętą uwagą, ale to nic nie znaczyło zwykła seria liczb.
Głos zamilkł nagle i słychać było tylko szum zakłóceń.
Rocannon popatrzył na małego Fiana, który prosił, żeby mu pozwolono z nim zostać, a
teraz siedział bez ruchu, ze skrzyżowanymi nogami, na podłodze przy oknie.
To był wróg, Kyo.
Twarz Fiana była bardzo spokojna.
Kyo zaczął Rocannon (zwracając się do Fiana używano zazwyczaj angyarskiej
nazwy jego wioski, ponieważ nikt nie wiedział, czy poszczególni Fiia mają własne imiona)
Kyo, czy mógłbyś usłyszeć w myślach naszych wrogów, gdybyś spróbował?
W swoich notatkach, sporządzonych podczas krótkiego pobytu w wiosce Fiia, Rocannon
zaznaczył, że przedstawiciele gatunku I-B rzadko odpowiadają wprost na zadane pytanie; dobrze
zapamiętał ich uśmiechnięte wykręty. Ale Kyo, osamotniony w obcym świecie słów, posłusznie
odpowiedział:
Nie, panie.
A czy potrafiłbyś rozmawiać w myślach z innymi ludzmi twojego gatunku, w innych
wioskach?
Trochę. Gdybym żył pomiędzy nimi, być może... Fiia czasami odchodzą, żeby
zamieszkać w innych wioskach. Powiedziane jest nawet, że niegdyś Fiia i Gdemiarowie
rozmawiali ze sobą w myślach jak jeden lud, ale to było bardzo dawno temu. Powiedziane jest...
urwał.
Twoi ludzie i Gliniaki rzeczywiście stanowią jedną rasę, chociaż teraz wasze drogi się
rozeszły. Co jeszcze, Kyo?
Powiedziane jest, że bardzo dawno temu na południu, w wysokich miejscach, wśród
skał, żyli ci, którzy rozmawiali w myślach z każdą istotą. Słyszeli wszystkie myśli, ci Najstarsi,
Najdawniejsi... Ale potem zeszliśmy z gór, zamieszkaliśmy w dolinach i w jaskiniach, i droga
została zapomniana.
Rocannon zamyślił się na chwilę. Na południe od Hallan nie było żadnych gór na tym
kontynencie. Wstał i sięgnął po swój Podręcznik Strefy Galaktycznej 8 , zawierający mapy,
kiedy z radia, szumiącego wciąż na tej samej częstotliwości, dobiegł dzwięk, który go
powstrzymał. Przez zakłócenia przebijał się jakiś głos, słaby, odległy, nasilający się i zanikający
na przemian, ale przemawiający w języku galaktycznym: Numer Sześć, zgłoś się. Numer
Sześć, zgłoś się. Tu Foyer. Zgłoś się, Numer Sześć. Wezwanie powtarzało się bez końca. Po
przerwie głos kontynuował: Tu Piątek. Nie, tu Piątek... Tu Foyer; czy mnie słyszysz, Numer
Sześć? Nadświetlne przylatują jutro i chcą mieć pełny raport o rozlokowaniu Siedem Sześć i o
łączności. Zostawcie plan uderzenia dla Oddziału Wschodniego. Słyszysz mnie, Numer Sześć?
Jutro będziemy mieli połączenie z Bazą przez przesyłacz. Natychmiast przekaż mi informacje o
rozlokowaniu. Rozlokowanie Siedem Sześć. Nie trzeba... Nagły wybuch gwiezdnych
wyładowań zagłuszył resztę zdania, a kiedy głos powrócił, można było wyłowić jedynie strzępki
słów. Przez dziesięć długich minut słychać było tylko ciszę, szum i urywki zdań, a potem włączył
się bliższy głos i zaczął coś szybko mówić w tym samym co poprzednio obcym języku. Mówił i
mówił; minuty mijały, a Rocannon słuchał, zastygły w bezruchu, z dłonią na okładce
Podręcznika . Równie nieruchomo Fian siedział w półmroku na drugim końcu pokoju. Głos
wymienił i powtórzył dwie pary liczb; za drugim razem Rocannon pochwycił cetiańskie słowo
oznaczające stopnie . Szybko otworzył notes i zapisał podane cyfry; potem, nie przerywając
nadsłuchiwania, otworzył Podręcznik na mapach Fomalhaut II.
Liczby, które zanotował, brzmiały: 28o28 i 121o40. Jeśli to oznaczało współrzędne
szerokości i długości geograficznej... Przez chwilę pochylał się nad mapą, szukając ołówkiem
właściwego punktu i trafiając za każdym razem na puste morze. Wreszcie, kiedy spróbował 28o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]