[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiedyś imię - powiedział, a potem pomaszerował w kierunku domu i wszedł doń, -wciąż niosąc
ptaka na przegubie. Postawił sokoła przy kominku, w cieple ognia, i podsunął mu wodę. Ptak nie
chciał pić. Wtedy Ogion zaczął czynić zaklęcie, bardzo cicho, tkając pajęczynę magii bardziej
dłońmi niż słowami. Gdy zaklęcie zostało w całości utkane, powiedział cicho: - Ged - nie patrząc
na stojącego przy kominku sokoła. Czekał jakiś czas, potem obrócił się, powstał i podszedł do
młodzieńca, który stał przed ogniem drżący i ze zmętniałymi oczyma.
Ged był ubrany w bogaty cudzoziemski strój z futra, jedwabiu i srebra, ale szaty były podarte
i sztywne od morskiej soli, a on sam stał wycieńczony i zgarbiony! włosy spływały wokół jego
pokrytej bliznami twarzy.
Ogion zdjął zabrudzony płaszcz książęcy z ramion Geda, zaprowadził go do alkowy, gdzie
jego uczeń niegdyś sypiał, i zmusił młodzieńca, aby się tam położył na sienniku; zamruczał
jeszcze usypiające zaklęcie i odszedł. Nie odezwał się ani słowem wiedząc, że Ged nie włada
teraz ludzką mową.
Jako chłopiec Ogion myślał, jak wszyscy chłopcy, że bardzo przyjemną igraszką byłoby
przybieranie za pomocą sztuki magicznej dowolnego kształtu, postaci człowieka czy zwierzęcia,
drzewa lub chmury, i bawienie się w ten sposób w tysiąc różnych istnień. Lecz jako
czarnoksiężnik poznał też cenę tej igraszki, cenę, jaką jest ryzyko utraty własnego ja, przegrania
prawdziwego istnienia. Im dłużej człowiek pozostaje w cudzej postaci, tym większe jest ryzyko.
Każdy uczeń czarownika uczy się opowieści o czarnoksiężniku Bordgerze z wyspy Way, który
znajdował przyjemność w przybieraniu postaci niedzwiedzia i czynił to coraz częściej, póki
niedzwiedz nie urósł w nim, a człowiek nie zanikł; Bordger stał się niedzwiedziem, zabił w
lasach swego własnego synka, po czym schwytano go i uśmiercono. Nikt też nie wie, jak wiele
delfinów pląsających w wodach Morza Najgłębszego było niegdyś ludzmi, mądrymi ludzmi,
którzy zapomnieli swej mądrości i swojego imienia, radując się wiecznie niespokojnym morzem.
Ged przybrał postać sokoła, nękany rozpaczą i wściekłością; gdy odlatywał z wyspy Osskil,
miał w głowie tylko jedną myśl: nie dać się doścignąć zarówno kamieniowi, jak cieniowi, uciec z
zimnej zdradliwej krainy, powrócić do domu. Gniew i dzikość sokoła były jak jego własna
dzikość i gniew: uczucia te stały się jego własnymi, a jego wola lotu stała się wolą sokoła. Tak
więc przeleciał nad wyspą Enlad, zniżając lot, aby napić się z samotnego leśnego jeziorka, ale
potem natychmiast znów zerwał się do lotu, gnany lękiem przed ścigającym go cieniem. Tak też
przeleciał nad wielkim szlakiem morskim zwanym Paszczą Enladu i leciał dalej i dalej na
południowy wschód, mając po prawej majaczące daleko wzgórza wyspy Oranea, po lewej
jeszcze słabiej widoczne wgórza wyspy Andrad, a przed sobą jedynie morze - póki wreszcie w
dali przed nim nie wyrosła z fal jedna zastygła fala, wznosząca się coraz wyżej: biały szczyt
Gont. Przez wszystkie słoneczne dni i mroczne noce tego wielkiego lotu Ged unosił się na
sokolich skrzydłach, spoglądał sokolimi oczyma i, zapominając swoje własne myśli, znał w
końcu tylko to, co zna sokół: głód, wiatr, szlak, którym leci.
Przyleciał do właściwej przystani. Niewielu było ludzi na Roke, a tylko jeden na wyspie
Gont, który mógł przywrócić mu postać ludzką.
Ged był oszołomiony i milczący, gdy się obudził. Ogion nie odzywał się do niego, lecz karmił
go mięsem i poił wodą, pozwalał mu siedzieć zgarbionemu przy ogniu, ponuremu jak wielki,
zmęczony, posępny sokół. Z nadejściem nocy Ged zasnął. Trzeciego dnia z rana podszedł do
kominka, przy którym siedział zapatrzony w płomienie mag, i odezwał się:
- Mistrzu...
- Witaj, chłopcze - powiedział Ogion.
- Wróciłem do ciebie tak samo, jak cię opuściłem: jako głupiec - powiedział młodzieniec
głosem szorstkim i ochrypłym. Mag uśmiechnął się z lekka, dał znak Gedowi, aby usiadł po
drugiej stronie kominka, a sam zabrał się do parzenia ziół dla nich obu.
Padał śnieg, pierwszy śnieg, który tej zimy pojawił się na niższych zboczach góry, Gont. Okna
Ogiona były szczelnie zamknięte okiennicami, ale mogli słyszeć miękkie spadanie mokrego
śniegu na dach i głęboką ciszę śniegu wszędzie wokół domu. Długi czas siedzieli przy ogniu i
Ged opowiadał swemu dawnemu Mistrzowi o latach, które minęły, dokąd odpłynął z wyspy Gont
na pokładzie statku o nazwie Cień". Ogion nie zadawał pytań i gdy Ged skończył, mag milczał
jeszcze długo, cichy, zadumany. Potem podniósł się, postawił na stole chleb, ser i wino i spożyli
razem posiłek. Gdy skończyli i uprzątnęli izbę, Ogion przemówił.
-- Dotkliwe są twoje blizny, chłopcze - rzekł.
- Brak mi siły do walki przeciw temu stworowi - odpowiedział Ged.
Ogion potrząsnął głową, ale przez jakiś czas milczał. Nareszcie powiedział:
- Dziwne. Miałeś dość siły, aby pokonać zaklęciem czarownika na jego własnym terenie,
tam, na wyspie Osskil. Miałeś dość siły, aby oprzeć się pokusom i odparować na-- tarcie sług
Starej Mocy Ziemskiej. A na wyspie Pendor miałeś dość siły, aby stawić czoło smokowi.
- Na Osskil miałem szczęście, nie siłę - zaprzeczył Ged i zadrżał znowu, gdy wspomniał
koszmarne, trupie zimno Dworu Terrenon. - Co zaś do smoka, znalem jego imię. Ten zły stwór,
ten cień, który mnie ściga, nie ma imienia.
- Wszystkie rzeczy mają imiona - rzekł Ogion z taką pewnością, że Ged nie śmiał powtórzyć
tego, co mówił mu Arcymag Gensher: że złe siły jak ta, którą wyzwolił, są bezimienne. Smok z
Pendoru w samej rzeczy proponował, że zdradzi mu imię cienia, ale Ged nie ufał zbytnio
rzetelności tej propozycji, ani też nie wierzył obietnicy Serret, że kamień powie mu to, co Ged
pragnie wiedzieć.
- Jeśli cień ma imię - powiedział w końcu - nie sądzę, aby się zatrzymał i zdradził mi je...
- Nie - odparł Ogion. - Ty też nie zatrzymałeś się i nie zdradziłeś mu swojego imienia. A
jednak cień je znał. Na osskilskich wrzosowiskach zawołał cię po imieniu, wymówił imię, które
ci nadałem. To dziwne, dziwne...
Pogrążył się znów w rozmyślaniach. Wreszcie Ged odezwał się:
- Przybyłem tu po radę, nie po schronienie, Mistrzu. Nie chciałbym sprowadzać! tego cienia
na ciebie, lecz on wkrótce tu się zjawi, jeśli zostanę. Niegdyś przegnałeś go właśnie z tej izby...
- Nie; to było tylko jego przeczucie, cień cienia. Teraz nie potrafiłbym go odegnać. Tylko ty
mógłbyś to zrobić.
- Ale ja jestem na razie bezsilny. Czy jest gdzieś miejsce, gdzie... - Jego głos zamarł, zanim
zadał pytanie.
- Nie ma bezpiecznego miejsca - powiedział łagodnie Ogion. - Nie przeistaczaj się ponownie,
Ged. Cień usiłuje zniszczyć twoją prawdziwą istotę. Omal tego nie uczynił, gdy wpędził cię w
istotę sokoła. Nie, nie wiem, dokąd powinieneś się udać. Jednakże wiern coś o tym, co
powinieneś zrobić. Trudno mi mówić ci o tym.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]