[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Spuściła oczy i usunęła się na bok, ale tam już czekały
rozwrzeszczane dziewczyny. Cassie ukradkiem rozejrzała się po sali.
Na szczęście nigdzie nie dostrzegła Charliego.
Uroczystość dobiegała końca. Na sali zostali jedynie nieliczni goście.
- Musisz koniecznie przyjechać do nas na święta. - Matka Cassie długo
i wylewnie żegnała się z Charliem.
- Tak, przyjedz do nas! - zawtórował jej mąż. - Teraz przecież jesteś
prawie członkiem naszej rodziny!
W drodze powrotnej oboje milczeli. Charlie zdawał się wyraznie zde-
prymowany tymi oznakami rodzicielskiej czułości państwa Armstron-
gów.
Chrząknął i włączył radio w samochodzie. Cassie poczuła, że powinna
coś powiedzieć.
- Przepraszam.
Spojrzał na nią z bladym uśmiechem.
- Za co? To było wspaniałe wesele. Ja przynajmniej bawiłem się świet-
nie.
Wiedziała, że się wykręca.
- Charlie, zrozum mnie dobrze: to tylko takie tam gadanie... Nie chcę,
żebyś czuł się zobowiązany.
Przez dłuższą chwilę milczał, wpatrując się w drogę.
- Nie o to chodzi, Cassie. Widzisz, ja nie zasługuję na ciebie. Tak na-
prawdę, to wiesz chyba o tym, co?
Zmusiła się do uśmiechu.
- Wiem, Charlie. Oczywiście, że wiem - w poczuciu bez
radności, spróbowała obrócić ich rozmowę w żart.
Charlie ujął ją za rękę.
- Musisz zdobyć się na trochę cierpliwości. Zrobisz to? - Rzucił w jej
stronę szybkie spojrzenie.
- Nie martw się. Masz to u mnie - uśmiechnęła się z ciemności i uści-
snęła lekko jego dłoń.
ROZDZIAA 13
Nadeszły wielkimi krokami najpierw Zwięto Dziękczynienia, zaraz
potem Boże Narodzenie. Charlie od dziecka nienawidził świąt. Za każ-
dym razem oznaczało to bowiem dla niego, że musi spędzić samotnie
czas, w którym wszyscy są zawsze razem. Już w szkole zdarzyło mu się
raz czy dwa zostać samemu w internacie. Kilkakrotnie uratowały go
zaproszenia od rodzin kolegów. Był lubianym chłopcem i wszyscy
chcieli się z nim przyjaznić. Dorośli byli bardzo mili i starali się stwo-
rzyć mu namiastkę domu, ale przecież nieraz widział ich współczujące
spojrzenia.
Jako dorosły znosił to już dużo lepiej, a nawet czerpał ze swego wy-
obcowania niejasną przyjemność. Patrzył na ludzi kłębiących się w
sklepach podczas świątecznych zakupów i czuł się inny. Inny niż wszy-
scy, niczym przybysz z obcej planety, podpatrujący dziwne, niezbyt
zrozumiałe obyczaje i zachowania. W tym roku jednak miało być ina-
czej. Cassie za nic nie zgodzi się, aby spędzał święta samotnie.
- Charlie, a co zamierzasz robić w Zwięto Dziękczynienia? - zapytała
go któregoś listopadowego dnia. - To już za tydzień. Pojedziesz ze mną
do moich rodziców?
Cassie nie lubiła siebie w roli przesadnie opiekuńczej kobiety reżyse-
rującej cudze życie, ale wiedziała, że on sam nigdy nie wystąpi z po-
dobną inicjatywą czy propozycją. A nie miała najmniejszej ochoty zo-
stawać w Nowym Jorku. Zwięta nieodparcie kojarzyły jej się z domem
rodzinnym. Ale tym razem chciała mieć przy sobie mężczyznę, którego
kocha. Charlie tymczasem leżał na tapczanie i czytał gazetę.
- Bo ja wiem - mruknął. - Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem.
Ona jednak nie dawała za wygraną. Chciała rzecz doprowadzić do
końca.
- Czy musimy o tym mówić teraz? - westchnął Charlie. - Przecież
jeszcze dużo czasu.
- Jak to dużo czasu? -jęknęła Cassie. - A poza tym, pytam cię już nie
pierwszy raz. Niedługo zrobi się w sklepach świąteczny tłok. Powiedz
mi, dlaczego nie chcesz iść ze mną na zakupy? Przecież kupowanie
prezentów to takie miłe!
- Nie lubię robić zakupów.
- Niczego nie lubisz - ucięła Cassie. - A co będzie z wyjazdem na Boże
Narodzenie? Muszę coś wiedzieć!
Charlie rzucił gazetę na tapczan. Był najwyrazniej zły.
- Daj mi spokój, dobrze? Dlaczego się uparłaś, żeby akurat dzisiaj to
zdecydować? Zależy ci na tym, żebyśmy się pokłócili?
Cassie była zrozpaczona.
- Nie. Wcale nie chcę się z tobą kłócić. Pytam cię o to, bo cię kocham.
Nie rozumiesz tego?
- Ja też cię kocham - westchnął. - Ale czego ty ode mnie chcesz?
Chcesz, żebym udawał przed tobą i sobą, jak bardzo się cieszę, że nad-
chodzą święta? Otóż ja nie lubię świąt i tyle!
Była w kropce. Nie miała cienia wątpliwości, że jeżeli przyjmie jego
argumentację, to ze wspólnego wyjazdu nic nie wyjdzie. Z drugiej stro-
ny, nie chciała awantury. A tym razem zanosiło się na nią na dobre.
- Takie odwlekanie decyzji nie prowadzi do niczego - powiedziała spo-
kojnie. - Nie możesz też wmawiać sobie, że nie ma czegoś takiego jak
święta.
- A dlaczego nie? Do tej pory jakoś sobie z tym radziłem.
Udała, że nie słyszy tego tonu sarkazmu w jego głosie. Nie może teraz
zrezygnować. Jeżeli ustąpi, Charlie utrwali jedynie w sobie odruch nie-
chęci i potem będzie coraz trudniej przekonać go, by zmienił swoje
zwyczaje.
- Czy wiesz, Charlie, na czym polega twój problem?
Popatrzył na nią z irytacją.
- Nie wiem, ale jestem pewien, że dowiem się tego od ciebie.
Cassie przygryzła wargi. Nie była wcale przekonana, że powinna mu
powiedzieć. Chciała to zrobić już parokrotnie, ale za każdym razem coś
ją powstrzymywało. I dziś znowu nie była to najlepsza sposobność. Ale
tym razem za daleko już zabrnęli w tej rozmowie.
- Problem polega na tym, że twoi rodzice nadal sprawują nad tobą wła-
dzę. To może wydawać ci się paradoksalne, ale tak jest. Ciągle jesteś od
nich uzależniony, bo ciągle myślisz w kategoriach urazów, jakie wynio-
słeś z dzieciństwa.
Powiedziała to i przestraszona własną odwagą, wstrzymała oddech,
czekając na efekt swoich słów. A ten był chyba silniejszy niż cios, jaki
mu niegdyś wymierzyła. Charlie zbladł i odwrócił się do ściany. Zda-
wał się zupełnie zbity z tropu. Czuł się wściekły i obrażony, a zarazem
uświadomił sobie, że w tym, co powiedziała, coś przecież jest - inaczej
nie byłoby to dla niego takie bolesne.
- Pomyśl o tym, Charlie - powiedziała z westchnieniem.
Charlie czuł, że wszystko się w nim gotuje. Jakim prawem orzeka, kim
jest i jakie powinno być jego życie? Nazywa go emocjonalnym kaleką i
chce go leczyć przez zmuszanie do jakiegoś idiotycznego biegania po
sklepach.
- Co ty sobie właściwie wyobrażasz? Wiedziałem, że to się tak skończy.
Ale Cassie już nie było w pokoju. Charlie usiadł na tapczanie, podparł
brodę pięścią i myślał. Kiedy popełnił błąd? Bo niewątpliwie popełnił...
Pewnie wtedy, gdy zapomniał, że w życiu obowiązuje tylko jedna, pod-
stawowa reguła. Zadajesz cios albo przyjmujesz ciosy. Przez jakiś czas
starał się o niej zapomnieć, ale to teraz obracało się przeciwko niemu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]