[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rientować się w sytuacji, nawiązać kontakty z miejscowy­
mi artystami i rzemieślnikami. Zamierzam również odwie­
dzić galerie sztuki użytkowej i oglądać zabytkowe wnę-
trza. Czy mógłbyś mi pomóc w ułożeniu trasy takiej wy­
prawy?
- Zrobię to z przyjemnością - odparł, sadowiąc się wy­
godnie na fotelu pasażera.
Wkrótce zatrzymali się przed domem Marchanda. Prze­
stali rozmawiać o pracy. Reese wypytywał Beth, jak na­
zwała swój pierwszy samochód. Parsknął śmiechem, gdy
usłyszał, że owo auto nosiło pieszczotliwe imię Susie. We­
szli do holu wyłożonego płytkami z jasnego kamienia.
- Co w tym zabawnego? - obruszyła się Beth. Reese
zapalił światło.
- Skąd wiedziałaś, że to Susie, a nie Sam?
- To się czuje - odparła chełpliwie. Jedną rękę oparła
na biodrze, a drugą uniosła do góry, jakby chciała podkre­
ślić, że dla inteligentnego człowieka takie rzeczy są oczy­
wiste. - A ty nadajesz samochodom imiona?
- Nie, ale każda moja łódź ma własne imię. Jesteś za­
dowolona? - spytał, ujmując dłoń Beth.
Nie uszło jej uwagi, że był znów spokojny i odprężony.
Ani śladu zakłopotania. Pomyślała, że się pomyliła, okre­
ślając jego nastrój. Kto wie, czy na parkingu istotnie był
wytrącony z równowagi? Może po prostu nudziły go kom­
plementy na temat jego nienagannej angielszczyzny. Może
chciał jak najszybciej wrócić do domu i sprawdzić, czy
szampan jest dobrze schłodzony. Mniejsza z tym. Uścisk
jego ręki był mocny i przyjemny, a zachowanie pełne uro­
ku i względów należnych miłemu gościowi. Najwyraźniej
towarzystwo Beth sprawiało Reese'owi przyjemność. Ona
również bawiła się doskonale, chociaż pamiętała, że prę­
dzej czy później musi zrobić, co do niej należy.
- Powiesz mi, jakie imię nadałeś swojej łodzi?
- Możesz być pewna, że nie nazywa się Susie. Idź za
mną.
Beth z rosnącym niedowierzaniem rozglądała się po ob­
szernym salonie. Dziesiątki razy wyobrażała sobie miesz­
kanie Reese'a, ale rzeczywistość nie przystawała do jej
wizji. Ujrzała jasne meble pokryte białą tkaniną, seledyno­
we poduszki, beżowe dywany. Tak urządzano mieszkania
w Kalifornii, a nie w Europie. Francuzi preferowali cał­
kiem inny styl. Z tego wypływał wniosek, że właściciel
domu zamieszkały w księstwie Monako przejął amerykań­
skie obyczaje.
- Wyglądasz na zaskoczoną. Spodziewałaś się czegoś
innego?
- Wybacz, sądziłam, że zobaczę meble obite czarną
skórą i sprzęty z giętego metalu. Sam rozumiesz... Tak
wygląda typowa garsoniera playboya.
- Rozumiem. - Marchand lekceważąco machnął ręką.
- Te nowoczesne zabawki smarkaczy upchnąłem w sy­
pialni.
Beth podeszła do gablotki, w której stało kilka pucha­
rów i oprawiona fotografia białej łodzi motorowej.
- Dowiem się wreszcie, jakie imię jej nadałeś?
- Męskie - odparł z uśmiechem. - Moja matka propo­
nowała nazwę „Korek", by łódź lekko mknęła po falach.
Postanowiłem jednak nadać jej inną nazwę. Przedstawiam
ci „Zwycięzcę".
Doskonały pomysł. Beth pokiwała głową i pogładziła
palcem szklaną ramkę fotografii.
- Czy wyścigi, w których uczestniczy „ Z W Y C I Ę Ż C A " ...
- Przerwała na chwilę i dodała z przepraszającym uśmie­
chem: - ...są niebezpieczne?
- Ryzyko bywa spore - odparł szczerze Reese.
Marchand okazał się zatem mężczyzną nie tylko przy­
stojnym, czarującym i uwodzicielskim, lecz także i odważ­
nym. Beth daremnie próbowała oprzeć się jego urokowi.
- Odczuwasz strach?
- Jasne - odrzekł i podszedł do Beth. - Właśnie dlatego
startuję.
- Nie rozumiem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •