[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ciicho, wszystko będzie dobrze... - I podobne rzeczy, ale wyraznie czuł się nieswojo.
Mo\e bał się, \e wejdzie Andy i pomyśli, \e płaczę z powodu czegoś, co ojciec Dominik
powiedział.
Co było, oczywiście, zabawne. Jakby czyjeś słowa w ogóle mogły skłonić mnie do
płaczu.
Po paru minutach, kiedy ojciec Dominik, siedząc sztywno, powtarzał w kółko:
Ciiicho, wszystko będzie dobrze , parsknęłam śmiechem.
Powa\nie. To było śmieszne. W jakiś \ałosny, smutny sposób.
- Ojcze Dominiku - powiedziałam, odsuwając się i patrząc na niego oczami pełnymi
łez. - Ojciec \artuje? Nie będzie w porządku. Jasne? Nic nigdy nie będzie w porządku.
Ojciec Dominik mo\e i nie radził sobie z przytulaniem, ale był niezastąpiony, jeśli
chodzi o chusteczki. Wyciągnął jedną i zaczął ocierać mi twarz. Widziałam ju\ przedtem, jak
to robił z dziećmi w szkole, z maluchami, które płakały, bo lody im upadły na ziemię, czy
coś. Naprawdę miał to w małym palcu.
- Susannah to nieprawda. Wiesz, \e to nieprawda.
- Ojcze, wiem, \e to prawda. Jesse odszedł i to wyłącznie z mojej winy.
- Jak to z twojej winy? - Ojciec Dominik spojrzał na mnie karcąco. - Susannah, to nie
jest w ogóle twoja wina.
- Owszem, jest. Sam ksiądz tak powiedział. Powinnam była zadzwonić, jak tylko
odkryłam prawdę o Jacku. Ale nie zrobiłam tego. Myślałam, \e sama dam sobie radę.
Myślałam, \e to nic takiego. I proszę, co się stało. Jesse odszedł. Na zawsze.
- To tragedia - stwierdził ojciec Dominik. - Trudno o większą niesprawiedliwość.
Jesse był wspaniałym przyjacielem... dla nas obojga. Ale jest faktem, Susannah... - Prawie mu
się udało osuszyć mi twarz, więc schował chusteczkę. - Spędzi} wiele lat zawieszony między
niebem a ziemią. Teraz jego męki się skończyły i być mo\e otrzyma zasłu\oną nagrodę.
Zmru\yłam oczy. O czym on mówi?
Musiał zauwa\yć sceptycyzm na mojej twarzy, bo dodał:
- Có\, pomyśl o tym, Susannah. Przez sto pięćdziesiąt lat Jesse tkwił uwięziony na
czymś w rodzaju ziemi niczyjej, pomiędzy przeszłym a przyszłym \yciem. Chocia\ mo\na
u\alać się nad sposobem, w jaki to się stało, w końcu jednak zbli\ył się do swojego
przeznaczenia...
Odskoczyłam od ojca Dominika. Odskoczyłam od ławy pod oknem. Zrobiłam parę
kroków i odwróciłam się, zaskoczona tym, co usłyszałam.
- O czym ksiądz mówi? Jesse był tutaj z jakiegoś powodu. Nie wiem, co to za powód i
nie jestem pewna, czy on to wiedział. Cokolwiek to było, miał tutaj przebywać, na tej ziemi
niczyjej , dopóki to by się nie wyjaśniło. Teraz nie zdoła tego zrobić. Nigdy się nie dowie,
dlaczego przebywał tutaj tak długo.
- Rozumiem, Susannah. - Głos ojca Dominika był tak spokojny, \e o mało nie
dostałam szału. - I jak ju\ powiedziałem, to nieszczęście, tragedia, ale jednak Jesse udał się
dalej i powinniśmy się cieszyć, \e odnalazł spokój wieczny...
- O mój Bo\e! - Znowu krzyczałam, ale miałam to gdzieś. Ogarnęła mnie wściekłość.
- Wieczny spokój? Skąd ksiądz wie, \e to właśnie znalazł? Nie mo\e ksiądz tego wiedzieć.
- Nie - zgodził się ojciec Dominik. Widać było, \e starannie dobiera słowa. Jakbym
była bombą, która grozi wybuchem w razie u\ycia niewłaściwego hasła. - Masz rację. Tego
nie mogę wiedzieć. Ale na tym polega ró\nica między tobą a mną. Widzisz, ja mam wiarę.
Trzema skokami przemierzyłam pokój. Nie wiem, co chciałam zrobić. Z pewnością
nie chciałam go uderzyć. Mechanizm mojej złości mo\e być czuły ale nie zamierzam tłuc
księ\y. No, w ka\dym razie nie ojca Dominika. To ziomal, jak mawiało się na Brooklynie.
Podejrzewam jednak, \e chciałam nim potrząsnąć. Poło\yć mu ręce na ramionach i
spróbować metodą wstrząsową przemówić mu do rozumu, jako \e argumentacja logiczna
wyraznie nie przynosiła \adnego skutku. Wiara! Jakby wiara okazała się kiedykolwiek
skuteczniejsza od solidnego kopniaka w tyłek.
Zanim jednak zdą\yłam wyciągnąć ręce, usłyszałam chrząknięcie za plecami.
Obejrzałam się i zobaczyłam Andy'ego w d\insach, w pasie z narzędziami i w koszulce z
napisem Witamy w krainie Ducka Billa. Stał na progu z zaniepokojoną miną.
- Suze, ojcze Dominiku, czy wszystko w porządku? Wydawało mi się, \e coś
słyszałem.
Ojciec Dominik wstał.
- Tak - powiedział z powagą. - Có\, Susannah bardzo prze\yła, i trudno się dziwić, to
nieszczęsne znalezisko na waszym podwórzu. Poprosiła mnie, \ebym poświęcił dom, a ja,
oczywiście, wyraziłem zgodę. Ale zostawiłem Biblię w samochodzie...
Andy o\ywił się.
- Czy chce ojciec, \ebym po nią poszedł? - zapytał.
- Och, gdybyś mógł, Andrew - uśmiechnął się ojciec Dominik. - Powinna być na
przednim siedzeniu. Jeśli zechciałbyś mi ją przynieść, zaraz przystąpię do dzieła.
- Nie ma sprawy ojcze - powiedział Andy i wyszedł, cały szczęśliwy. Nic dziwnego,
skoro nie miał zielonego pojęcia, co się dzieje w jego własnym domu. To jest, Andy nie
wierzy. Nie wie, \e jest jakiś inny poziom istnienia ni\ ten nasz. Nie wie, \e ludzie z tego
innego poziomu usiłują mnie zabić.
Ani te\, \e jestem zakochana w chłopaku, którego kości wczoraj wykopał.
- Ojcze D - odezwałam się, jak tylko kroki Andy'ego ucichły.
- Susannah - powiedział zmęczonym tonem. Nie miał ochoty dopuścić mnie do głosu.
- Rozumiem, jakie to dla ciebie trudne. Jesse był kimś szczególnym. Wiem, \e wiele dla
ciebie znaczył...
Nie wierzyłam własnym uszom. - Ojcze D...
- .. .ale faktem jest, \e teraz Jesse przebywa w lepszym świecie. - Ojciec Dominik
przeszedł przez pokój, schylając się przy drzwiach i podnosząc czarną torbę, którą zostawił na
korytarzu. Poło\ył ją na moim niepościelonym łó\ku, a następnie otworzył i zaczął
wyjmować z niej ró\ne rzeczy.
- Ty i ja - ciągnął - musimy w to wierzyć i po prostu \yć dalej.
Oparłam ręce na biodrach. Nie wiem, czy to wstrząs mózgu, czy fakt, \e mojego
chłopaka wyegzorcyzmowano, ale wydaje mi się, \e bardzo podskoczył mi współczynnik
wiedzmowatości.
- Ja wierzę, ojcze Dominiku - zapewniłam. - Wierzę w siebie i wierzę w księdza.
Dlatego wiem, \e mo\emy to naprawić.
Niewinne, błękitne oczy ojca Dominika rozszerzyły się za szkłami okularów. Podniósł
do ust coś w rodzaju fioletowej wstą\ki, ucałował, a następnie zało\ył sobie na szyję.
- Naprawić to? Co naprawić? Co masz na myśli, Susannah?
- Ksiądz wie, co mam na myśli.
- Ja... - Ojciec Dominik wziął do ręki metalowy przedmiot przypominający ły\kę do
nakładania lodów, a do drugiej słoik zawierający, jak podejrzewam, święconą wodę. - Zdaję
sobie oczywiście sprawę, \e będziemy musieli rozwiązać sprawę Marii de Silvy Diego. To
kłopotliwe, ale myślę, \e sobie z tym poradzimy. A ten chłopiec, Jack... trzeba będzie się nim
zająć i nauczyć zasad mediacji. Jak wiesz, egzorcyzm powinien być u\ywany dopiero, gdy
nie ma innego wyjścia. Ale...
- Nie o to chodzi - przerwałam mu.
- Nie o to chodzi? - powtórzył pytająco.
- Nie. I niech ksiądz nie udaje, \e nie wie, o czym mówię. Zamrugał parę razy, czym
upodobnił się na chwilę do Clive'a Clemmingsa.
- Nie mogę stwierdzić, \e wiem, o czym mówisz, Susannah - powiedział. - O czym
mówisz?
- O sprowadzeniu go z powrotem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]