[ Pobierz całość w formacie PDF ]
puste kieszenie. Obydwie podejrzewały, nie bez podstaw, że to nie tęsknota za ich
towarzystwem skłoniła panią Chessford do szukania schronienia w Hewly, tylko
fakt, że jako nałogowa ha-zardzistka prawdopodobnie spłukała się do cna. Laven-
der westchnęła i zaczęła grzebać widelcem w talerzu. Przyjazd Julii wyraznie
popsuł jej apetyt. Ich nowy gość właśnie dziwił się z udawaną naiwnością, że
Lewis i Caroline jeszcze nie przeprowadzili remontu domu, który wyglądał
nędznie już wtedy, gdy była tu ostatnio. Po chwili obdarzyła swoim najbardziej
olśniewającym uśmiechem sir Thomasa i zaczęła wypytywać nic
niepodejrzewającego baroneta o jego posiadłość i majątek. Sir Thomas odpowiadał
jej z tą samą dwornością, jaką zademonstrował wcześniej, najwidoczniej całkiem
nieświadomy tego, że jest poddawany ocenie jako potencjalny kandydat na męża.
Caroline wzięła Lavender pod ramię i dosłownie wyciągnęła ją z pokoju
śniadaniowego.
- Czy ona nie jest bezwstydna? - Otarła łzy śmiechu z oczu. - Podejrzewam, że
Julia jednak straciła narzeczonego i bierze biednego sir Thomasa pod uwagę w
charakterze następcy.
Lavender ramiona się trzęsły.
- Bez wÄ…tpienia uzna go za idealnego kandydata -starszy, bogaty i bezdzietny. O
Boże, Caro, chyba nie
powinnyśmy były zostawiać tego biedaka z nią sam na sam. Zaręczą się przed
końcem śniadania.
Jednakże sir Thomas okazał się zadziwiająco odpór-
ny na wdzięki Julii. Kiedy odważyły się powrócić do pokoju, wygłaszał właśnie
wykład na temat ulepszeń w ogrodach w Kenton, który przerwał na chwilę, aby
wyjaśnić im, że jego czarująca towarzyszka pytała, czym się interesuje.
Julia białą dłonią tłumiła ziewnięcia i tak kierowała rozmową, by otrzymać
zaproszenie do Kenton Hall, ale na próżno. Sir Thomas obiecał przesłać jej
rozprawę na temat reformy rolnej, serdecznie podziękował Caroline za gościnność
i oświadczył, że musi się zbierać do domu. Przy pożegnaniu ze staromodną
galanterią ucałował dłoń Lavender.
- Dziękuję za pożyczenie tej botanicznej książki, moja droga - powiedział z
błyskiem w oku. - Bardzo mnie uradowało ponowne odkrycie takiego skarbu. Te-
raz należy do pani i mam nadzieję, że lektura sprawi pani przyjemność. A jeśli ma
pani ochotę zapoznać się z resztą mojej biblioteki, z radością powitam panią w
Kenton Hall.
Julia wydęła wargi, skoro tylko drzwi się za nim zamknęły.
- Co za beznadziejny stary nudziarz. I jaka szkoda! Cóż, tylko pomyślcie, po jego
śmierci posiadłość przynosząca dziesięć tysięcy rocznie dostanie się jakiemuś
dalekiemu kuzynowi. Boże, gdyby mi się udało zdobyć zainteresowanie sir
Thomasa!
- Ja skupiłabym się raczej na tym dalekim kuzynie, Julio - zauważyła Caroline,
siadając i nalewając sobie kolejną filiżankę czekolady z dzbanka stojącego na sto-
liku. - Będzie młodszy i może bardziej podatny na twoje wdzięki. Obawiam się, że
sir Thomasa interesuje tylko jego ziemia i książki, a ty, niestety, nigdy nie zdoła-
łabyś współzawodniczyć z Platonem. Julia rozpromieniła się
- Och, doskonały pomysł, Caro. Muszę się wszystkiego dowiedzieć. A teraz
powiedzcie mi, jakie przyjemności macie zamiar sprawić mi dzisiaj?
Caroline spróbowała wyglądać na skruszoną, lecz niezbyt jej się to udało.
- Obawiam się, że upał bardzo mnie meczy, Julio, oteż zapewne będę odpoczywać
w swoim pokoju. A ty, Lavender?
- Zamierzam dziś popracować nad szkicami, kuzynko Julio. Jeśli masz ochotę
towarzyszyć mi w lesie, bardzo proszę.
Julia wzdrygnęła się lekko.
- Boże, ależ to nieprzyjemne. Upał i muchy. - Błękitne oczy rozbłysły złośliwie. -
Dziwię się, że wciąż zajmujesz się tymi nudnymi szkieami. Chociaż kiedy dama
nie ma szansy na zamążpójście i założenie rodziny, powinna chyba mieć jakieś
hobby. Tak sobie myślę, że pojadę do Abbot Quincey i złożę wizytę pani Perceval.
Na pewno będzie zachwycona, gdy mnie znów zobaczy.
Lavender i Caroline wymieniły spojrzenia. Obydwie pamiętały, że kiedy Julia
ostatni raz próbowała odwiedzić ich arystokratycznych sąsiadów, więk-
czość z nich z niewiadomego powodu była nieobecna.
- Jak sobie życzysz, Julio - odrzekła Caroline, po
^
czym odwróciła się do Lavender. - Tylko nie zmęcz się za bardzo spacerem, moja
droga. Na dworze jest bardzo gorąco. I uważaj, gdzie idziesz. Wiem, wiem,
myślisz, że las jest całkiem bezpieczny, ale ja doświadczyłam w nim tylu
dziwnych przygód, że mam prawo twierdzić, iż jest wręcz przeciwnie!
ROZD1AA SIÓDMY
Popołudnie było upalne. Lavender z trudem brnęła przez zalaną słońcem łąkę, z
teczką rysunków wciśniętą pod pachę, a drugą ręką przytrzymywała spódnicę.
Czuła, jak materiał sukienki przykleja się jej do pleców i pożałowała, że nie
włożyła czegoś lżejszego. Kto by się podziewał takich upałów na początku
pazdziernika!
Cały ranek zszedł jej na rysowaniu roślin do kolekcji, toteż teraz, po południu, była
śpiąca i niezbyt skora do dalszej pracy. Nie miała jednak ochoty wracać do domu,
gdzie Julia bez wątpienia zdążyła już poczuć się jak u siebie i zgodnie ze swoim
zwyczajem zabrała się do psucia krwi domownikom.
Zawędrowała aż do rzeki, przyciągana szumem chłodnej wody uderzającej o głazy.
Tutaj pod drzewami zalegał cień, lecz powietrze było tak samo nieruchome i
wilgotne jak na łące. Lavender oparła teczkę o pień drzewa i ruszyła w kierunku
stawu. Miała wieką chęć wskoczyć do wody, takjak stała, ale wrodzona skromność
stanęła temu na przeszkodzie, aczkolwiek kąpiel na pewno by ją orzezwiła.
Zdecydowała, że przemycie rąk i twarzy musi jej wystarczyć, rozpięła guziczki
przy wysokim kołnierzyku sukni,
żeby przynajmniej poczuć powiew wiatru na rozgrzanej skórze.
Kiedy zbliżyła się do stawu, okazało się, że nie jest sama. Ktoś najwyrazniej wpadł
na ten sam pomysł co ona, tyle że w przeciwieństwie do niej, nie miał oporów
przez rozebraniem się i wskoczeniem do wody. Zdawała sobie sprawę, że powinna
się zbierać, i to szybko, jednak stała i patrzyła przez chwilę, o ułamek sekundy za
długo.
Kiedy tak zwlekała z odejściem, zobaczyła, że ten ktoś dopływa do brzegu i
wychodzi z wody. Był to Barney Hammond. Nie sposób było nie rozpoznać jego
barczystej, proporcjonalnie zbudowanej sylwetki, ciemnych włosów, lśniących od
ściekających po nich kropli wody. Był nagi od pasa w górę, bosy, a przemoczone
[ Pobierz całość w formacie PDF ]