[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Schlangenbergu, 898
15
szepnąłem na pani wyzwanie: niech pani powie jedno słowo, a skoczę w tę przepaść. Gdyby pani
powiedziała to słowo, byłbym wówczas skoczył. Czyżby pani naprawdę nie wierzyła, że ja bym
skoczył? - Co za głupia gadanina! - wykrzyknęła.
- Nic mnie nie obchodzi, czy głupia, czy mądra! - zawołałem. - Wiem, że wobec pani muszę
mówić, mówić, mówić - i mówię. Przy pani tracę zupełnie ambicję i jest mi wszystko jedno. -
Po co mam panu kazać skakać ze Schlangenbergu?- powiedziała sucho i jakoś szczególnie
obelżywie. - To mi zupełnie niepotrzebne. - Wspaniale! - zawołałem. - Pani umyślnie
powiedziała to wspaniałe „niepotrzebne”, żeby mnie zdeptać. Przejrzałem panią na wskroś.
Mówi pani, że niepotrzebne? Ale przecież przyjemność zawsze się przyda, a straszliwa,
nieograniczona władza - choćby nad muchą - to przecież również swojego rodzaju rozkosz.
Człowiek jest z natury despotą i lubi być dręczycielem. Pani to ogromnie lubi. Pamiętam, że
przyglądała mi się z jakąś szczególnie natężoną uwagą. Widać na mojej twarzy malowały się te
wszystkie niedorzeczne i głupie uczucia. Przypominam sobie teraz, że istotnie rozmowa nasza
brzmiała prawie dosłownie tak, jak tu opisałem. Oczy mi nabiegły krwią. W kącikach ust
pokazała się piana. A co się tyczy Schlangenbergu, to, na honor, nawet teraz, jeżeliby mi
rozkazała skoczyć, skoczyłbym! Gdyby nawet powiedziała to żartem, z pogardą, ze
splunięciem- i wówczas bym skoczył! - Nie, dlaczego, ja panu wierzę - wycedziła, lecz tak, jak
to tylko ona czasem umie, z taką pogardą i wstrętem, z taką pychą, że doprawdy gotów byłem ją
zabić w owej chwili. Igrała z niebezpieczeństwem. Nie skłamałem, mówiąc jej o tym. - Czy pan
nie jest tchórzem? - zapytała mnie nagle.
- Nie wiem, może jestem tchórzem. Nie wiem... dawno o tym nie myślałem. - Gdybym panu
powiedziała: niech pan zabije tego człowieka, czy pan by go zabił? - Kogo?
- Kogo zechcę.
57.
899
- Francuza?
- Niech pan nie pyta, lecz odpowiada. Kogo wskażę. Chcę wiedzieć, czy pan teraz mówił
poważnie. - Z taką powagą i niecierpliwością czekała na odpowiedź, że zrobiło mi się jakoś
dziwnie. - Czy pani mi wreszcie powie, co się tu dzieje! -zawołałem. - Cóż to, czy pani się mnie
boi, czy co? Sam widzę cały tutejszy bałagan. Pani jest pasierbicą człowieka zrujnowanego i
obłąkanego, opętanego przez namiętność do tej diablicy-Blanche; w dodatku-ten Francuz, ze
swoim tajemniczym wpływem na panią, a teraz znów zadaje mi pani... takie pytanie. Niechbym
przynajmniej wiedział; inaczej zwariuję i zrobię coś złego. A może wstyd pani zaszczycić mnie
szczerością? Czy pani może mnie się wstydzić? - Mówię z panem o czymś zupełnie innym.
Zadałam panu pytanie i czekam na odpowiedź. - Naturalnie, że zabiję - zawołałem - kogo tylko
pani zechce, a czyżby pani mogła... czy pani mi to rozkaże? - A co pan sobie myśli, może będę
pana żałować? Rozkażę, a sama zostanę w cieniu. Czy pan to wytrzyma? Ależ nie, gdzie tam!
Pan może by i zabił na rozkaz, ale potem i mnie by pan zabił za to, że śmiałam pana posyłać.
Jakbym dostał cios w głowę przy tych słowach. Naturalnie, i wówczas w połowie uważałem jej
pytanie za żart, za wyzwanie; jednak jakoś zbyt poważnie to powiedziała. Ale byłem
oszołomiony, że się tak wypowiedziała i że korzysta z takich praw, że godzi się na taką władzę
nade mną i tak po prostu mówi: „Idź na pewną zgubę, a ja zostanę z boku.” W tych słowach było
coś tak cynicznego i szczerego, że, moim zdaniem, było już tego za wiele. To już przekroczyło
granicę niewolnictwa i poniżenia. Po czymś takim uważa się człowieka za równego sobie. I
mimo niedorzeczności i nieprawdopodobieństwa całej rozmowy, serce mi zadrżało. Nagle
zaśmiała się. Siedzieliśmy wówczas na ławce, przed bawiącymi się dziećmi, tuż na wprost
miejsca, gdzie zatrzymywały się pojazdy i gdzie wysiadali kuracjusze, kierując się w stronę alei
wiodącej do kasyna. - Widzi pan tę grubą baronową?-zawołała.-To baronowa Wurmerhelm.
Przyjechała dopiero przed trzema dniami. Widzi pan jej męża: długi, chudy Prusak z laską w
ręku. 900
16
Pamięta pan, jak on trzy dni temu nam się przyglądał? Niech pan idzie natychmiast, niech pan
podejdzie do baronowej, zdejmie kapelusz i powie do niej coś po francusku. - Po co?
- Pan przysięgał, że skoczyłby ze Schlangenbergu, pan przysięga, że gotów zabić, jeżeli rozkażę.
Zamiast wszystkich tych zabójstw i tragedii chcę się tylko pośmiać. Niech pan idzie bez
wykrętów. Chcę popatrzeć, jak baron zbije pana laską. - Pani mi rzuca wyzwanie; sądzi pani, że
ja tego nie zrobię? - Tak, rzucam wyzwanie, niech pan idzie, tak chcę!
- Owszem, idę, chociaż to dzika fantazja. Tylko jedno:
żeby generał nie miał nieprzyjemności, a przez niego i pani. Doprawdy, nie chodzi mi o siebie, lecz
o panią, no i - o generała. I co to za fantazja, żeby robić afront kobiecie? - Nie, pan tylko gadać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]