[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ja byłem zawsze wśród tych pozostałych. Jeśli pominie się miesiące letnie oraz niedzie-
le, okaże się, że zjadłem 1920 posiłków składających się z tuńczyka. Nie to było jednak
dramatem.
Rzecz w tym, że mieliśmy puste kieszenie, a byliśmy złaknieni także kina, muzyki
i teatru. Jeśli chodzi o teatr Carignano, znalezliśmy cudowne rozwiązanie. Przychodziło
się dziesięć minut przed początkiem przedstawienia, podchodziło do pana (jakże się
nazywał?), szefa klakierów, ściskało mu rękę wsuwając do dłoni sto lirów, on zaś pozwa-
lał wejść. Byliśmy klaką płacącą.
Tak się jednak składało, że akademik zamykano nieuchronnie o północy. Ci, któ-
rzy byli w tym momencie poza akademikiem, już poza nim zostawali, nie było bowiem
ograniczeń o charakterze dyscyplinarnym i każdy student mógł się tam nie pojawiać
przez cały miesiąc, jeśli tak mu się spodobało. Oznaczało to jednak, że za dziesięć dwu-
nasta trzeba było opuścić teatr i pędzić na łeb, na szyję do celu. Ale za dziesięć dwuna-
sta sztuka się nie kończyła. Wskutek tego przez cztery lata obejrzałem wszystkie arcy-
dzieła teatralne, tyle że wszystkie bez ostatnich dziesięciu minut.
Tak więc nigdy w życiu nie dowiedziałem się, co zrobił Edyp, kiedy poznał straszliwą
prawdę, co się stało z sześcioma postaciami w poszukiwaniu autora, czy Oswald Alving
został uratowany dzięki penicylinie, czy Hamlet doszedł w końcu do wniosku, że war-
to być. Nie wiem, kim jest pani Ponza, czy Ruggero Roggeri Sokrates wypił cyku-
tę, czy Otello spoliczkował Jagona, zanim wyruszył w drugą podróż poślubną, czy cho-
ry z urojenia doszedł do zdrowia, czy wszyscy pili z Giannettacciem, jak skończyło się
Mila di Codro. Myślałem, że jestem jedynym śmiertelnikiem dotkniętym taką ignoran-
cją, kiedy przypadkowo, snując wspominki z moim przyjacielem Paolem Fabbrim, od-
57
kryłem, że jego od wielu lat trapi coś dokładnie odwrotnego. W czasach studenckich
pracował nie wiem już w jakim teatrze uniwersyteckim i oddzierał wchodzącym wi-
dzom kupony od biletów. Z powodu licznych spóznialskich mógł wejść na salę dopie-
ro po drugim akcie. Widział, jak Lir, ślepy i w stroju w nieładzie, miota się z trupem
Kordelii w ramionach, lecz nie wiedział, co doprowadziło oboje do tego nędznego sta-
nu. Słyszał, jak Mila krzyczy, że płomień jest piękny, i zachodził w głowę, jak doszło do
tego, iż pieką na ruszcie dziewczynę o tak wzniosłym umyśle. Nie był w stanie pojąć,
dlaczego Hamlet ma na pieńku ze swoim stryjem, który też robił wrażenie człowieka
porządnego. Patrzył, jak Otello robi to, co zrobił, i nie pojmował, dlaczego taką żonkę
kładzie się pod poduszką zamiast na niej.
Jednym słowem, dzieliliśmy się na przemian zwierzeniami. I odkryliśmy, że czeka
nas wspaniała starość.
Siedząc na schodkach wiejskiego domu albo na ławeczce w parku, całymi latami bę-
dziemy sobie opowiadać, jeden zakończenia, drugi początki, i wydawać pełne zdumie-
nia okrzyki przy odkrywaniu wcześniejszych wydarzeń lub katharsis.
Niemożliwe? Jak powiedział?
Mamo, pragnę słońca!
No tak, w takim razie było już po nim.
Tak, ale co się właściwie stało? Szepnąłem mu parę słów do ucha.
Mój Boże, co za rodzinka, teraz wszystko jasne...
Ale opowiedz mi o Edypie...
Niewiele jest do opowiadania. Matka wiesza się, a on oślepia.
Biedaczysko. Nie on jeden. Dawano mu to do zrozumienia na tysiąc sposobów.
Mnie też ciągle to dręczy. Jak mógł się nie domyślić?
Postaw się na jego miejscu, przecież kiedy zaczyna się dżuma, on jest już królem
i szczęśliwym małżonkiem...
Kiedy więc żenił się z własną mamą, niczego nie...
Ni w ząb, i to jest najlepsze.
Jak u Freuda. To przechodzi pojęcie. Będziemy więc szczęśliwsi? Czy też utracimy
na zawsze tę świeżość, która pozwala przyjmować sztukę tak, jakby była życiem, jakby-
śmy włączali się w momencie, kiedy karty zostały rozdane, i opuszczali grę, nie wiedząc,
jak wszystko się skończy?
(1988)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]