[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najbliższej kanapy, dotknęła jej i ułożyła się wygodnie. Miała silne dreszcze i
czuła, jak szczękają jej zęby. Czy ten koszmar nigdy się nie skończy? Czy taki
był spadek, który odziedziczyła po mężu?
Po chwili opuściła ręce, podniosła głowę i siedziała sztywno.
- Inge, zadzwoń do hotelu Beverly Hills - mówiła, drżąc na całym ciele. -
Sprawdz, czy mają dla nas domek. Potem spakuj to, co nam będzie potrzebne.
Na razie wystarczą nam dwie walizki.
Inge trwała stanowczo przy swoim zdaniu:
- Nie możesz pozwolić, aby tej wiedzmie się udało!
- Inge, proszę, zrób, jak mówię. - Tamara oddychała ciężko. - Nie chcę
spędzić tutaj następnej nocy.
Rozejrzała się po pokoju i zadrżała.
- Tak naprawdę, to nigdy nie przepadałam za tym domem. Zbyt przypomina
mauzoleum.
Już miały wychodzić, gdy Tamara jeszcze raz spojrzała na salon.
- Zapomniałyśmy o czymś - rzekła i jej smutek zamienił się w złość.
- Co? - chciała wiedzieć Inge.
- Chodz, potrzebuję twojej pomocy - kontynuowała Tamara i stukając mocno
obcasami przeszła przez hol, aby usadowić się na jednej z długich, białych
kanap, które stały wzdłuż ściany.
Zdjęła jeden but.
- Co robisz? - zapytała Inge zadziwiona.
Tamara spojrzała na trzymany w dłoni lśniący, czarny bucik i zaczęła się
śmiać, chociaż nie odczuwała radości.
- Masz rację - odrzekła, nakładając but z powrotem. - To nie moje plamy,
tylko Zeldy. Niech zapłaci rachunek za czyszczenie.
Stanęła na miękkich poduszkach i dała Inge znak, aby stanęła obok. Wciąż
zdumiona Niemka uczyniła tak, jak jej kazano. Gdy Tamara schwyciła z jednej
strony za wielką, pozłacaną ramę obrazu Toulouse-Lautreca, który wisiał nad
kanapą, nikt nie musiał jej już nic więcej tłumaczyć. Schwyciła ją z drugiej
strony i udało się im zdjąć obraz z haka i wynieść go do holu.
Ozdobnie rzezbiona pozłacana rama ważyła dobre sześćdziesiąt funtów.
- Czy możemy to zrobić? - spytała Inge, zdradzając typową dla klasy średniej
obawę przed sądami i prawnikami.
- Popatrz, jak ja to robię - odrzekła ponuro Tamara. - Jeśli Zelda spróbuje
mnie złapać w swoje łakome łapska, nie obejdzie się bez walki. Te obrazy są
moje i mogę to udowodnić. Dostawałam od Louisa po jednym z okazji każdej
kolejnej rocznicy ślubu, razem sześć. We wszystkich gazetach pisano, że były to
prezenty. Według mnie stanowi to dowód własności.
Po raz pierwszy w ciągu trzech dni Inge niemal uśmiechnęła się na widok ich
obu, chodzących równym krokiem po pokoju i zdejmujących pozostałe pięć
obrazów.
- Gotowe - rzekła Tamara, gdy oparły je o ściany holu. Strzepnęła kurz z
dłoni.
- Patrzysz na pieniądze - dodała. - Louie zawsze mówił, że obrazy są równie
dobre jak gotówka. A teraz sprowadz tutaj Esperanzę i szofera. Mogą nam
pomóc załadować je do samochodu. Ale pamiętaj, abym nie zapomniała wezwać
prawników. Wszystkie samochody, oprócz Dusenburgą, są zapisane na moje
nazwisko.
Dopiero pózniej w limuzynie, w drodze do hotelu, zdała sobie sprawę, że
prawnicy zwracali się do niej pani Ziolko". Po raz pierwszy od ślubu ktoś
zwrócił się do niej nazwiskiem jej męża.
Oskar Skolnik był wściekły.
- Na emeryturę! - wrzasnął. - Co to znaczy, że masz zamiar odejść? -
obdarzył ją nieżyczliwym spojrzeniem. - Jesteś u szczytu sławy. Do cholery,
gwiazdy przecież nie odchodzą!
Siedzieli sami w jego salonie, wśród przyprawiającego o zawrót głowy
luksusu.
W tym właśnie pokoju Tamara spotkała go po raz pierwszy siedem lat temu.
Tym razem antyki, wspaniałe obrazy i połyskujące przedmioty nie robiły na niej
wrażenia. Wzięła głęboki oddech i można było dostrzec, jak coraz bardziej
zaciska zęby.
- Chcę się wycofać - powtórzyła zdecydowanie.
Rzucił się z powrotem na krzesło; palce obu jego dłoni wybijały ciche
crescendo na skórzanych poręczach fotela. Przypatrywał się jej wypuszczając
dym z ładnie rzezbionej fajki z kości słoniowej. Wyjmował ją z ust tylko wtedy,
gdy coś mówił. Jego głos był cichy:
- Kogo starasz się nabrać? - Jego niebieskie oczy wpatrywały się w nią.
Tamara podniosła głowę.
- Nie staram się nikogo nabrać. Skończyłam z robieniem filmów. Mam dość
Hollywood. Czy to ci nie wystarczy? - zapytała.
-Nie - odrzekł, pochylając się do przodu. - Bardzo chciałbym wiedzieć,
dlaczego Morty Hirschbaum nie prowadził licytacji za ciebie. Jest twoim
agentem.
- Nie rozumiem, co on ma z tym wspólnego - kontynuowała Tamara. - Nie
staram się renegocjować kontraktu. Chciałam tylko zawiadomić cię osobiście o
moich planach.
O.T. nagle zaśmiał się.
- Teraz już rozumiem. To on podsunął ci ten pomysł. Sądził, że będzie miał
mnie w ręku, gdy sprawi, że wejdziesz tu jak baletnica i przestraszysz mnie,
zapowiadając swoje odejście. - Pokręcił przecząco głową. - Powiedz mu, że nic
z tego. Jeśli chce negocjować, powinien przyjść tutaj sam, a nie wymagać, aby
klienci robili za niego brudną robotę,
Tamara stawała się coraz bardziej rozdrażniona.
- Mylisz się, O.T. - rzekła. - Morty nie ma z tym nic wspólnego. Nawet nie
wie, że tutaj jestem.
- Niezle, - Skinął z uznaniem głową. - A więc mam to sam zrobić - odparł, -
Masz o wiele więcej sprytu, niż myślałem. Wiesz, gdybyś nie została aktorką,
byłaby z ciebie doskonała agentka.
Przypatrywała mu się uważnie. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że nie
zaakceptuje prawdy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]