[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ło, biegano, słano, a pogonie, zmęczone na próżno, powracały. Zbiegów pochwycić nie mo-
gły.
Gdy księciu o tym dano znać, obojętnie skinął ręką, jak by już do tego wielkiej nie przy-
wiązywał wagi. Rad był może, iż mu winowajca uszedł. Lecz gniew w nim nie ustał jeszcze.
Następnego dnia, gotując się z tego korzystać, czekała nań Mina, ale nie przyszedł. Nie był
też u Lukierdy. Księdzu Teodorykowi żywoty jakieś czytać sobie kazał i sam pozostał w
izbach zamknięty. Parę razy Bertocha próbowała dostać się do niego; nie pozwolił jej pusz-
czać do siebie. Do póznej nocy Mina czatowała w podwórcu, czy się nie pokaże, aby mu
zajść drogę, ale nie przestąpił progu.
Z szeptów namiętnych około siebie Lukierda domyślała się, że coś zaszło, lecz obojętna
pytać nie chciała. %7ładna grozba dotknąć już jej nie mogła. Umysł jej, na poły obłąkany tym
zerwaniem z rzeczywistością, w przeszłości i wspomnieniach szukał pociechy. Mieszkała w
nich i z nimi, wyobrażała sobie, iż to, co się z nią działo, marzeniem było, a sny jej prawdą.
Mina i Bertocha stawały zdumione, gdy czasem przy nich, oczy zamknąwszy nucić za-
częła, płakać i jakby z niewidzialnymi rozmawiać duchami.
Czarownica jest jak Orcha! mówiła Bertocha.
Nie, tylko rozum straciła odpowiedziała Mina. Schnie to stworzenie, szaleje, a
zdechnąć nie może.
I poza nią stojąc, pięści podnosiła do góry, jakby dobić ją chciała.
Zmiechy i grozby niewiast już na niej żadnego nie czyniły wrażenia. Nie widziała i nie sły-
szała ich, patrząc w te światy swoje, w których cała była.
Po upływie dni kilku, Przemko, który teraz zarówno obu, żony i kochanki, unikał, cieka-
wością wiedziony wszedł do Lukierdy właśnie w jednej z tych chwil widzeń i marzeń, co ją
odrywały od ziemi.
68
Wejście męża przebudziło ją; wstała.
Spojrzała nań, milcząc, oczyma przeszywającymi, obłąkanymi i zachwiawszy się na no-
gach, musiała upaść na siedzenie.
W Przemysławie widok jej zamiast litości, gniew wywoływał.
Tęsknisz pewnie za straconym kochankiem! zamruczał szydersko.
Lukierda nie zdawała się rozumieć.
Kochankiem? odezwała się po namyśle. A któż takiego trupa jak ja kochać może?
Wyciągnąwszy ręce wychudłe, odsłoniła twarz bladą i spojrzała z pogardą na męża.
Czyż mnie jeszcze zwalać trzeba odezwała się aby mieć za co dobić? Wszak i tak
mnie zamęczą! Dajcie mi czystą umierać! Albo... albo... (podniosła się składając ręce) a, daj-
cie mi pieszo, boso iść stąd precz! Nic nie wezmę, nawet sukni, którą z sobą przyniosłam...
nic, pójdę o żebraczym chlebie! Przyjmą mnie swoi albo dobrzy ludzie! Są dobrzy na świecie.
Nie męczcie mnie, puśćcie...
Płacz miała w głosie, Przemko, słuchając, uśmiechnął się gniewny.
Któż cię tu męczy? mruknął.
A! Wszyscy! Zciany, ludzie, powietrze, woda... wszystko! zawołała, nie patrząc na
niego, jakby sama do siebie. A! I piastunkę starą, co mnie broniła... zabili!
Książę się burzyć zaczynał. Zatrząsł się, słuchać już nie chciał, wybiegł uderzywszy
drzwiami.
Bertocha z Miną drogę mu zabiegły.
Ona szalona jest! poczęła Mina, widząc zagniewanego pana. Zawodzi ciągle żale,
aby ludzie słuchali i litowali się jej, a księcia nienawidzili!
%7łycie nam z nią obrzydło dodała Bertocha. Dnia ni nocy spokojnej nie ma. Głowy
tracimy, bo jej nie dogodzić niczym!
Krzyków niewieścich nie mogąc znieść, Przemysław dał znak ręką, aby zamilkły, i odszedł
zagniewany.
Ksiądz Teodoryk, który z dala wszystko śledził, chcąc zbadać usposobienie księcia, bo się
dorozumiewał z podróży kanclerza, iż o rozwód iść mogło, naprowadził wieczorną rozmowę
na Lukierdę.
Zdrowie miłościwej pani naszej rzekł w opłakanym stanie. Mówią wiele o sław-
nym lekarzu, który księżnie Gryfinie miał potomstwo obiecać, czyby go nie wezwać z Kra-
kowa, aby radził księżnie naszej ?
Księżnie? odparł roztargniony Przemko. Księżnie?
W oczach nam niknie i dogorywa dodał ksiądz Teodoryk. Wasza Miłość potrzebu-
jesz matki rodu, potomstwa, a tu żadnej nie ma nadziei. Na takie nieszczęśliwe związki mo-
narchów w Rzymie względy mają.
Rzucił to słówko ksiądz Teodoryk sądząc, że nim może dobędzie coś z księcia, którego,
zdało mu się, że odgadnął. Przemysław, jakby nie posłyszawszy nawet, czy nie chcąc rozu-
mieć, odparł:
We wszystkim godzić się potrzeba z wolą bożą.
Zbył go tym, co nie mówiło nic, a nawet nie dozwalało odgadnąć, co myślał. Badanie nie
powiodło się księdzu Teodorykowi, ale nie wybiło mu z myśli tego, że ksiądz Wincenty mu-
siał dla rozwodu posłany być do Rzymu. Książę rad był może, iż go tak fałszywie posądzono.
Spróbował jeszcze ojciec duchowny litościwym słowem odezwać się o księżnej, sławiąc
jej dobroć i pobożność, ale na to żadnej nie otrzymał odpowiedzi.
Mina krzątała się niespokojna, przypisując zawsze obojętność księcia politowaniu nad żo-
ną. Uczucie to rosło tym więcej, im dłużej Przemysław unikał jej. Nigdy jeszcze nie trafiło
się, aby na długo tak ją zaniedbał, tak widocznie ostygł dla niej. Oburzyła się na niego, odgra-
żała zowiąc niewdzięcznym. Stawała na czatach w miejscach, przez które zwykł był przecho-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]