[ Pobierz całość w formacie PDF ]

impulsu.
Brat spojrzał na niego z nieukrywaną nadzieją. - Mówisz poważnie, Tresham?
- Nie chcę przegrać zakładu i wolę, żebyś nie jechał do Brighton tym pudłem na
kapelusze - odparł Jocelyn, wskazując ruchem głowy czerwono-żółty powozik.
Ferdynand nie zamierzał się z nim spierać. W mgnieniu oka - bo do rozpoczęcia wyścigu
zostało zaledwie pięć minut - jego stajenny wy-przągł kasztanki i zaprzągł je do karykla księcia.
- Tylko pamiętaj, że mój powóz jest trochę lżejszy od twojego, Ferdynandzie, i szybciej
reaguje na manewry - powiedział Jocelyn, nie mogąc się oprzeć pokusie, by udzielić bratu rady. -
Zwalniaj na zakrętach.
Ferdynand zajął miejsce na wysokim siedzeniu i wziął wodze z rąk stajennego.
Spoważniał, skupiony na czekającym go zadaniu.
- I zwróć mi go w całości - dodał Jocelyn, nim cofnął się wraz z resztą widzów z toru - bo
inaczej obedrę cię żywcem ze skóry.
Minutę pózniej markiz Yarborough, szwagier Berriwethera, uniósł w górę pistolet
startowy. Zapanowała cisza, rozległ się suchy trzask broni i wyścig ruszył pośród głośnych
okrzyków, w chmurze pyłu, wzbitego przez końskie kopyta.
Jocelyn, spoglądając tęsknie za karyklami i grupką jezdzców na koniach, pomyślał, że wszystko
to przypomina szarżę kawalerii. Wrócił do pozostawionego karykla Ferdynanda i wymienił kilka
grzeczności ze stojącymi obok dżentelmenami.
%7łałował, że jednak nie zabrał ze sobą służącego. Będzie musiał wrócić do domu, żeby
konie zaprowadzono do stajni a karykiel odstawiono do powozowni, nim uda się do klubu
White a. Ale przecież nie musi wchodzić do domu. Zresztą wszystko przemawiało za tym, żeby
tego nie robił.
104
Ostatniej nocy znów ją pocałował. I wiedział, że tak dłużej być nie może. Trzeba z tym
skończyć raz na zawsze. Jane musi opuścić jego dom.
Rzecz w tym, że wcale nie chciał się z nią rozstawać. Na Grosvenor Square, gdy zbliżył
się do frontowych drzwi Dudley House, przypomniał sobie, że miał pojechać do stajni. Po prostu
wrócił do domu machinalnie. Okrąży plac i pojedzie do stajni.
Ale kiedy dał koniom znak, by jechały dalej, szereg wypadków, które nastąpiły tak
szybko, że pózniej nie był nawet pewien, w jakiej kolejności się wydarzyły, pokrzyżował jego
plany. Nagle rozległ się głośny trzask, karykiel gwałtownie przechylił się na lewo, konie zarżały i
stanęły dęba, jakiś mężczyzna krzyknął, jakaś kobieta pisnęła. A Jocelyn zderzył się z czymś
wystarczająco twardym, by na chwilę stracić przytomność.
Kiedy był znów zdolny do racjonalnego myślenia, stwierdził, że leży twarządo chodnika
przed swoim własnym domem. Słyszał, jak ktoś uspokaja spłoszone konie. Czuł się, jakby miał
pogruchotane wszystkie kości. Ktoś głaskał go po włosach - co u diabła stało się z jego
kapeluszem? - i zapewniał, że nic mu nie będzie, że wszystko w porządku, co stanowiło
wspaniały przykład kobiecego rozumowania.
- Do diabła! - krzyknął wściekły, odwróciwszy głowę. Zobaczył karykiel swego brata
mocno przekrzywiony na bok, bo pękła oś.
Wydawało mu się, że z każdego domu wybiegły tłumy żądnych sensacji gapiów - czy
wszyscy czekali w oknach, by być świadkami jego upokorzenia?
- Niech pan wstrzyma oddech - powiedziała Jane Ingleby, wciąż gładząc go po głowie. -
Służący za chwilę wniosą pana do domu. Proszę się starać nie ruszać.
Jeszcze tego brakowało, po jednym z najprzykrzejszych miesięcy w jego życiu.
- Jeśli nie umie pani mówić do rzeczy - burknął, ze złością potrząsając głową by uwolnić
się od jej ręki - proponuję, żeby pani w ogóle zamilkła.
Podparł się obydwiema rękami - zauważył, że w jednej z jego kosztownych rękawiczek zieje
wielka dziura, przez którą widać zakrwawioną dłoń - i podniósł się, nie zwracając uwagi na
protest swych mięśni, które dopiero co zostały poważnie nadwerężone.
- Boże, co z pana za głupiec! - ofuknęła go Jane, a on z zażenowaniem stwierdził, że musi
wesprzeć się na jej ramieniu. Znowu.
Spoglądał zmrużonymi oczami na powóz Ferdynanda.
- Oś pękłaby, kiedy byłby już za miastem, gnając na złamanie karku - powiedział.
105
Spojrzała na niego, ściągnąwszy brwi.
- To karykiel Ferdynanda - wyjaśnił. - Złamała się oś. Mój brat mógł zginąć. Marsh! -
zawołał na stajennego, który wciąż uspokajał konie, wyprzęgane przez kogoś z sąsiedztwa z
karykla. - Jak skończysz, obejrzyj powóz. Chcę, żebyś za pół godziny zdał mi sprawę, co
stwierdziłeś.
- Tak jest, wasza książęca mość - odpowiedział stajenny.
- Niech mi pani pomoże wejść do środka - polecił Jocelyn Jane. - I proszę się uspokoić.
Mam tyle siniaków i zadrapań, że będzie pani mogła do woli się mną opiekować, gdy tylko
znajdziemy się w bibliotece. Nie złamałem żadnej kości i nie upadłem na prawą nogę.
Przynajmniej tak mi się wydaje. Ktoś to zrobił naumyślnie.
- %7łeby spowodować śmierć lorda Ferdynanda? - spytała, kiedy weszli do środka. - %7łeby
przegrał wyścig? Cóż za brednie. Nikt nie może aż tak bardzo pragnąć wygranej. To był
wypadek. Wie pan, że takie wypadki się zdarzają.
- Mam wrogów - odparł cierpko. - A Ferdynand jest moim bratem.
Miał nadzieję, że majstrowano tylko przy karyklu. To najwyrazniej
była sprawka braci Forbesów Podstępne, przebiegłe łotry.
Jane wstała rano z mocnym postanowieniem wyprowadzenia się z Dudley House jeszcze
tego samego dnia. Jej przydatność, od początku problematyczna, teraz zupełnie się skończyła.
Trzy tygodnie minęły. A to, na co się zgodziła i co zrobiła ostatniego wieczoru, by zabawić gości
księ-cia, było zupełnym szaleństwem. Widziało ją pięćdziesiąt osób z wyż-szych sfer. Nawet jeśli
nie była ubrana równie wytwornie, jak oni, jej strój zdecydowanie nie był uniformem panny
służącej.
Tak więc to tylko kwestia czasu. Jej prześladowcy rozgłoszą wśród przedstawicieli
towarzystwa, jak wygląda. Prawdę mówiąc, zastanawiało ją dlaczego jeszcze tego nie zrobili. A
wówczas część gości, bawią-cych wczorajszego wieczoru u księcia, przypomni sobie o Jane
Ingleby
Musi opuścić Dudley House. Musi zniknąć. Wezmie pięćset funtów - to kolejne szaleństwo, ale
zamierzała wymusić na księciu Tresham, by wywiązał się ze swojej obietnicy - i gdzieś się
ukryje. Nie w Londynie. Wyjedzie stąd. Pójdzie pieszo daleko za miasto, a tam wsiądzie do
dyliżansu lub pociągu.
106
W dodatku ten wczorajszy pocałunek. Mało brakowało, by przerodził się w
niekontrolowany wybuch pożądania. Nie mogła dłużej zostać w Dudley House. I nie dopuści do
tego, by się zakochać. Przynajmniej na razie nie mogła sobie pozwolić na żadne porywy uczuć.
Jak tylko zaprowadziła księcia do biblioteki, przyniosła ciepłą wodę, maści i bandaże.
Usiadła potem na stołeczku obok fotela przed kominkiem i wcierała maść w jego podrapane ręce.
Do pokoju wszedł stajenny.
- No i jak? - spytał książę. - Co znalazłeś, Marsh?
- Wasza książęca mość, niewątpliwie ktoś majstrował przy kary-klu - powiedział
stajenny. - Oś nie pękła od zużycia.
- Wiedziałem - mruknął ponuro książę. - Marsh, poślij kogoś godnego zaufania do stajni
mojego brata. Nie, lepiej idz tam sam. Chcę wiedzieć dokładnie, kto miał dostęp do karykla przez [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •