[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jesteś pewna, że nie będzie go na tym balu?
- Jestem pewna - odparła Abby z przekonaniem.
Prorocze słowa. Abby i Calhoun podjechali o
umówionej porze pod jej dom i zabrali ją do eleganckiej
rezydencji Whitmanów, gdzie odbywał się bal.
Fay włożyła na tę okazję długą jedwabną suknię z
jednym odkrytym ramieniem i upięła włosy w stylowy
kok. W tej białej kreacji wyglądała młodzieńczo,
delikatnie i... bardzo zamożnie.
Przywitawszy się z gospodarzami, zostawiła
Ballengerów, którzy zatrzymali się, by porozmawiać ze
znajomymi, i poszła w stronę bufetu. Po drodze
niechcący kogoś potrąciła, odwróciła się więc, by go
przeprosić.
- To znowu ty? - syknął nieprzychylnie J. D. Langley.
- Masz w głowie jakiś radar czy co?
Fay nie odezwała się do niego słowem. Z godnością
ruszyła w stronę Abby i Calhouna. Serce biło jej jak
oszalałe.
Abby również dostrzegła J. D. w tłumie za-
proszonych.
- Wybacz, ale naprawdę nie sądziłam, że on tu
będzie - szepnęła roztrzęsionej Fay. - Przysięgam. A teraz
uspokój się i trzymaj blisko nas. On nie będzie cię
niepokoił. Chodz, przedstawię ci Barta. Zaręczam, że to
rozwiąże twoje problemy. Tak mi przykro, Fay.
- To nie twoja wina. Widocznie taki już jest mój los -
odparła opanowanym głosem, mimo że na jej twarzy
ciągle malował się smutek.
- Bezczelny typ! - mruknęła Abby, rzucając
wymowne spojrzenie pod adresem wysokiego mężczyzny
w smokingu. - Gdyby J. D. nie był taki potwornie
zarozumiały, nie miałabyś tych problemów. O, jest Bart!
- Rozpromieniła się, ciągnąc Fay za sobą. - Bart!
Słysząc swoje imię, szczupły, wyglądający na
znudzonego blondyn o wesołych niebieskich oczach
podszedł do Abby i ciepło się z nią przywitał. Widząc zaś
stojącą obok Fay, przyjrzał się jej z ciekawością i
nieskrywanym zachwytem.
- Proszę, proszę, greckie boginie znowu w modzie.
Młoda damo, czy zaszczycisz mnie walcem, zanim
wrócisz na Olimp?
- Fay York, nasza nowa pracownica - przedstawiła ją
Abby. - A to jest Bartlett Markham, prezes
stowarzyszenia hodowców.
- Miło mi. - Fay podała mu rękę. - Domyślam się, że
wiesz absolutnie wszystko o hodowli bydła.
- Wychowałem się na ranczu. Wprawdzie pracuję w
biurze rachunkowym, ale moja rodzina nadal prowadzi
dużą hodowlę krów rasy Santa Gertrudis.
- Niewiele mi to mówi, ale każdego dnia dowiaduję
się nowych rzeczy - roześmiała się Fay.
- Bart, zostawiam Fay pod twoją opieką - po-
wiedziała Abby. - Tylko trzymaj ją z daleka od Langleya.
Ubzdurał sobie, że Fay chce go usidlić.
- Naprawdę? - Bart uniósł brwi. - Nie wolałabyś
zapolować na mnie? Zapewniam, że jestem o wiele
cenniejszą zdobyczą. No i przed randką ze mną nie
musiałabyś się szczepić.
Insynuuje, że w przypadku J. D. należy to zrobić.
Pewnie chodzi mu o szczepienie przeciwko wściekliznie,
na wypadek gdyby mnie ugryzł, pomyślała zjadliwie.
- Skoro tak, wpisuję cię na listę ginących gatunków -
zażartowała.
- To dla mnie zaszczyt - odparł ze śmiechem. -
Zatańczymy? - zapytał, spoglądając w stronę orkiestry.
- Chętnie. - Podała mu rękę, a on poprowadził ją na
parkiet. W sali rozbrzmiewała wolna, tęskna melodia.
Fay doskonale wiedziała, gdzie w tej chwili znajduje
się J. D. Langley. Pomyślała, że faktycznie musi mieć w
głowie jakiś radar. Na wszelki wypadek starała się nie
patrzeć w jego stronę.
On zaś natychmiast ją zauważył. Jakżeby nie, skoro
tańczyła z jego śmiertelnym wrogiem. Ze swego miejsca
pod ścianą obserwował każdy jej ruch, widział więc, z
jaką gracją podąża za swoim partnerem. Nie spodobał
mu się sposób, w jaki Markham ją obejmuje, ani jej
reakcja.
Nie chodziło bynajmniej o to, że pragnie jej dla
siebie. W końcu jest jeszcze jedną nieznośną babą, na
dodatek debiutantką, i to dziesięć lat od niego młodszą.
Taka kobieta nie jest mu do niczego potrzebna, co zresztą
dał jej wyraznie do zrozumienia.
Tamtego wieczoru, kiedy się poznali, bardzo
niechętnie zostawił ją i poszedł w swoją stronę. Musiał
przyznać, że podobała mu się jak żadna inna kobieta. Nie
mógł jednak pozwolić sobie na związek z dziedziczką
ogromnej fortuny. Dobrze wiedział, że jego
przeznaczeniem jest samotność, dlatego musi odrzucić
ten smakowity kąsek. Jeśli bywał brutalny, realizując
swój plan, to tylko dlatego, że według niego tak było
lepiej dla obu stron.
Uznał, że Fay jest zbyt delikatna i miękka dla
mężczyzny takiego jak on. Na dodatek nie miał nic, co
mógłby jej zaoferować, a to na pewno złamałoby jej serce
i zraniło duszę. Pozostaje jeszcze kwestia złej sławy, jaką
okrył się dawno temu jego ojciec. Popełnione przez
rodzica błędy sprawiły, że Donavan nie mógł pokazać się
publicznie w towarzystwie żadnej zamożnej kobiety.
Choć sam zarzucił Fay, że na niego poluje, miejscowi
plotkarze uznaliby, że jest odwrotnie. Zaraz ktoś
powiedziałby: patrzcie, oto kolejny pazerny Langley
złapał bogatą żonę. Na myśl o tym aż jęknął.
Złościło go, że Fay tańczy z Bartem Markhamem, ale
przecież nie mógł jej tego zabronić. %7łałował, że w ogóle
skorzystał z zaproszenia na tę uroczystość. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •