[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Uśmiechnąłem się.
 Zobaczymy. Na razie muszę kończyć...
 Tak. Oczywiście. Wybacz mi  rzekł pośpiesznie.  Wszystkiego dobrego,
Józefie.
 Dziękuję, Rudolfie.
39
Wyszedłem z dusznej kabiny. Wiatr był tak silny, że omal nie porwał mi kapelusza.
Helena szybko zbliżyła się do mnie.
 Chodzmy do domu! Zaraziłeś mnie swoją ostrożnością. Teraz i mnie się wydaje,
że z ciemności obserwują nas setki oczu.
 Czy masz tę samą służącą co dawniej?  spytałem.
 Lenę? Nie, była szpiegiem na usługach brata. Chciał wiedzieć, czy pisujesz do
mnie. Lub ja do ciebie.
 A jaka jest ta obecna?
 Nierozgarnięta i niczym się nie interesuje. Jeśli ją zwolnię, będzie się tylko cieszyć.
Zapewniam cię, że niczego się nie domyśli.
 Nie zwolniłaś jej jeszcze?
Uśmiechnęła się i stała się nagle bardzo piękna.
 Musiałam się wpierw upewnić, że jesteś tu naprawdę.
 Trzeba ją zwolnić wcześniej, zanim przyjdę  powiedziałem.  Nie może zoba-
czyć nas razem. Czy nie lepiej pójść gdzie indziej?
 Dokąd?
 Gdybym ja to wiedział...
Helena roześmiała się nagle.
 Stoimy niezdecydowani jak sztubacy, którzy muszą spotkać się po kryjomu, w ta-
jemnicy przed rodzicami, gdyż są jeszcze zbyt młodzi. Dokąd moglibyśmy pójść? Do
parku zamkowego? Zamykają o ósmej. Może usiądziemy na ławce w ogrodzie miej-
skim? Może w jakiejś kawiarence? Zbyt ryzykowne.
Miała rację. Były to drobiazgi, których nie przewidziałem  nigdy nie można
wszystkiego przewidzieć.
 Tak  odparłem.  Stoimy jak sztubacy. Jakbyśmy nagle wrócili do czasów
naszej młodości.  Spojrzałem na nią. Miała dwadzieścia dziewięć lat, a wyglądała
jak wtedy, gdy ją poznałem. Pięć lat rozłąki spłynęło po niej jak woda z młodej foki.
 Przyjeżdżając tutaj postąpiłem także jak smarkacz. Wszystko przemawiało przeciw
temu, a ja jak młokos nie zastanawiałem się długo. Nie wiedziałem nawet, czy od dawna
już nie żyjesz z kim innym.
Nie odpowiedziała. Jej kasztanowe włosy lśniły w świetle latarni.
 Pójdę naprzód i zwolnię dziewczynę  rzekła wreszcie.  Jestem wściekła, że
muszę cię zostawić samego na ulicy. Boję się, że możesz mi zniknąć tak nagle, jak nagle
się pojawiłeś. Gdzie będziesz czekał?
 Tam gdzie mnie znalazłaś. W kościele. Mogę wrócić z powrotem do katedry.
Stałem się nie byle jakim znawcą kościołów i muzeów francuskich, szwajcarskich i wło-
skich. Są one jeszcze najbezpieczniejszym schronieniem, Heleno.
 Przyjdz za pół godziny  szepnęła.  Czy pamiętasz jeszcze okna naszego miesz-
40
kania?
 Tak.
 Jeżeli zobaczysz, że okno w narożnym pokoju jest otwarte, będzie to oznaczało, że
wszystko w porządku i możesz wejść bezpiecznie. Jeśli będzie zamknięte, poczekaj, aż
je otworzę.
Pomyślałem o Martensie, jak w dzieciństwie bawiliśmy się w Indian. Wówczas świa-
tło w oknie było dla Winnetou znakiem, na który czekał. A więc pewne rzeczy powta-
rzają się?
 Dobrze  odpowiedziałem zbierając się do odejścia.
 Dokąd idziesz?
 Chcę zobaczyć, czy kościół Panny Marii jest jeszcze otwarty. O ile pamiętam, sta-
nowi on piękny wzór gotyckiego budownictwa. W czasie mojej tułaczki nauczyłem się
cenić te rzeczy.
 Przestań!  zawołała.  I tak jest mi ciężko, że muszę cię zostawić samego.
 Heleno  odpowiedziałem.  Nauczyłem się uważać na siebie. Potrząsnęła
głową. Wyraz jej twarzy zdradzał, że zniknęła cała jej odwaga.
 To wszystko za mało  powiedziała.  Co ja zrobię, jeżeli nie przyjdziesz?
 Nic nie możesz zrobić. Czy numer twego telefonu jest ten sam?
 Tak.
Delikatnie ścisnąłem jej ramię.
 Heleno, wszystko pójdzie dobrze!
 Odprowadzę cię do kościoła Panny Marii  rzekła.  Chcę mieć pewność, że
dojdziesz tam bezpiecznie.
W milczeniu poszliśmy w stronę kościoła. Było to niedaleko. Tu Helena zostawiła
mnie samego i bez słowa zawróciła w kierunku domu. Widziałem, jak wracała przez
stary plac rynkowy. Szła szybko, nie oglądając się.
Zatrzymałem się w cieniu przed portalem. Na prawo znajdował się miejski ratusz;
stał również w cieniu, tylko po kamiennych twarzach zdobiących go rzezb błądziły mi-
gotliwe refleksy księżycowej poświaty. To stąd, ze stopni ratusza, w 1648 roku został
ogłoszony koniec trzydziestoletniej wojny i w 1933 roku początek tysiącletniej Rzeszy.
Zastanawiałem się, czy dożyję tej chwili, kiedy w tym samym miejscu zostanie obwiesz-
czony jej koniec. Nie miałem wielkiej nadziei.
Zrezygnowałem nagle z ukrywania się i nie poszedłem do kościoła. Nie lekceważy-
łem niebezpieczeństwa, ale od momentu spotkania się z Heleną postanowiłem, że bez
koniecznej potrzeby nie będę się zachowywał jak tropione zwierzę.
Aby nie zwrócić na siebie uwagi, poszedłem dalej. Miasto nie wydawało mi się już tak
odstręczające i niebezpieczne jak przedtem. Nabierało kolorów i życia. Patrzyłem na nie
zupełnie innym wzrokiem, ponieważ i we mnie budziło się życie. Zrozumiałem teraz, że
41
w ostatnich latach nie było ono tylko anonimową wegetacją i beznadziejnym wyczeki-
waniem z dnia na dzień. Te lata ukształtowały mnie, a więc nie zostały stracone.
Jak kwiat chwiejący się na wątłej łodydze, niepostrzeżenie rozkwitły, zrodziło się we
mnie namiętne pragnienie życia jak nigdy przedtem. Nie miało to nic wspólnego z ro-
mantyką, było jednak tak nowe i urzekające, jak widok wspaniałego kwiatu tropikal-
nego wyczarowanego na pospolitym krzaku, na którym spodziewaliśmy się ujrzeć naj-
wyżej kilka skromnych, niepozornych pąków.
Doszedłem do rzeki, stanąłem na moście i poprzez balustradę spojrzałem na wodę.
Po lewej stronie wznosiła się średniowieczna wieża strażnicza, zamieniona obecnie na
pralnię. Przez oświetlone okna widziałem pracujące dziewczęta. Niżej, na powierzchni
rzeki, chybotały szerokie pasma światła. Na tle nieba odcinała się ciemna linia wałów
wysadzanych lipami, na prawo wśród ogrodów wznosiła się sylwetka katedry.
Nawiedził mnie zupełny spokój i odprężenie. Ciszę wieczoru zakłócał tylko plusk
wody i stłumione głosy praczek pracujących za oknami. Nie mogłem zrozumieć,
o czym rozmawiają. Zdawało mi się, że słyszę jedynie głos ludzki nie ukształtowany
jeszcze w słowa  znaczyło to tylko, że w pobliżu są ludzie. Nie oznaczał on na razie
kłamstwa, oszustwa, głupoty i piekielnego osamotnienia, które w formie gotowych słów
tkwiły w nim potencjalnie, niby szpetny dyszkant w czysto skomponowanej melodii.
Oddychałem głęboko i zdawało mi się, że rytm mego oddechu jest zgodny z rytmem
płynącej rzeki. Przez chwilę złudzenie to było tak silne, że czułem się, jakbym sam był
częścią mostu i za każdym oddechem wchłaniał przepływającą pod nim rzekę. Tak mi
się oczywiście zdawało i nie dziwiłem się temu. Wyłączyłem się z rzeczywistości i moje
myśli stały się tak nieświadome, jak mój oddech lub jak woda.
Smuga odsłoniętego przez kogoś światła szybko przebiegła wzdłuż ciemnej lipowej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •