[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mógł to wytańczyć!
Nie mogę ustać w miejscu. Znów jest ze mną mój niepokój, mój jedyny towarzysz. Ruszam przed siebie nie
koncentrując wzroku. Obchodzę albo przecinam sceny kuśtykając wśród tańczących. Czuję jakiś przymus, nie
pamiętam jaki. Nie pamiętam nawet kim jestem. Przekroczyłem już granicę osobowości.
Wszędzie taniec staje się szybszy, dostosowując się do rytmu mojego serca. Nie mógłbym skrzywdzić nikogo poza
jedną osobą, która skrzywdziła mnie na wieki. To jego muszę odnalezć. Dlaczego oni tańczą tak szybko Te ich ruchy
poganiają mnie jak uderzenie bata.
Nagle trafiłem na lustro. Stoi na zatłoczonej scenie. Walczę ze stworem w nim uwięzionym, przekonany, że jest
prawdziwy. Potem dociera do mnie, że to tylko lustro. Potrząsam głową, czekam aż krew odpłynie mi z oczu i
przyglądam się sobie. Tak, to niewątpliwie ja. I przypominam sobie, kim mam być.
Po raz pierwszy zrozumiałem, kim mam być, kiedy jako dziecko zobaczyłem jeden z największych dramatów świata.
Pamiętam go jak dziś na ekranie czasu. %7łołnierze, centurioni i zadowolone z siebie rzesze. Niebo pociemniało, kiedy
wbijali w ziemię trzy krzyże. I kiedy ujrzałem człowieka, którego przybili do środkowego krzyża, zrozumiałem, że
mam Jego twarz. Zrozumiałem, że ja jestem Nim.
Oto mam teraz przed sobą tę samą szlachetną twarz, która spogląda na mnie z lustra z bólem i współczuciem. Nikt mi
nie wierzy. Przestałem im mówić kim, jak wierzę, jestem. Ale wiem, że jedną rzecz muszę zrobić. Muszę.
Teraz więc znów biegnę kuśtyk-kuśtyk, wiedząc już, czego szukam Tyle tych wielkich dekoracji, kolumny, płyty
betonu i plastyku, biegam między nimi, szukam.
Wreszcie mam. Ten dramat tańczą zawodowcy, mój dramat, tak trudny, i smutny. Piłat w gołębioszarym, Maria
Magdalena w zielonym, Piotr ma szatę błękitną. Otacza ich grupa tancerzy reprezentujących obojętny tłum. Ja .nie
jestem obojętny! Moje oczy płonąc szukają wśród nich. Aż wreszcie mam człowieka, którego szukam.
6
Właśnie opuszcza scenę, żeby odpocząć za kulisami przed swoim ostatnim wejściem. Idę za nim kryjąc się jak krab
wśród wodorostów.
Tak! Jest do mnie bardzo podobny. Jest moim żywym odbiciem i dlatego też nosi Tamtą twarz. Teraz jednak
pokrywa ją warstwa szminki, jest różowa i nieruchoma, i bez świateł sceny wygląda jak twarz trupa.
Jestem tak blisko, że widzę tę grubą maskę z bruzdami i zmarszczkami od potu i mimiki. Dobrze znam prawdziwą
twarz ukrytą pod tym wszystkim, choć nałożona na nią charakteryzacja przedstawia Judasza.
Mieć Tę twarz i grać Judasza. To najgorsza z możliwych niegodziwości. Ale to jest właśnie Parowen Scryban,
którego dwukrotnie już zamordowałem za to właśnie bluznierstwo. Pewne pocieszenie stanowi myśl, że chociaż rząd
cofnął potem czas i uratował go, to jednak musi on pamiętać te prawdziwe śmierci i zawsze będzie je pamiętać. Teraz
muszę go znów zabić.
W momencie, kiedy wchodzi do garderoby, mam go. Moje palce ślizgają się w tej różowej mazi, ale pod spodem jest
twarda skóra. Jest mniejszy, szczuplejszy, wyczerpany tańcem. Pada na twarz ze mną na plecach.
Zabijam go, chociaż za kilka godzin cofną czas, uratują go i wszystko to się nie wydarzy. Nie słyszeć krzyków: dusić.
Na Boga, dusić.
Razy sypią się na moją głowę, ale to nie ma znaczenia. Scryban powinien być już martwy. Zdrajca. Staczam się z
niego i pozwalam, żeby wiele rąk związało mnie w kaftan bezpieczeństwa.
W oczach mam wiele świateł. Wiele głosów mówi naraz. Leżę i zdaje mi się, że poznaję dwa z tych głosów, jeden
męski i jeden kobiecy.
Mężczyzna mówi:
Tak, panie inspektorze, wiem, że zgodnie z prawem rodzice odpowiadają za swoje dzieci. Dbamy o Aleksa najlepiej
jak możemy, ale on jest szalony. To degenerat. J... Boże, jak ja nienawidzę tej kreatury.
Nie wolno ci tak mówić! woła kobieta. Cokolwiek robi, jest przecież naszym dzieckiem.
Mają zbyt przenikliwe głosy jak na ludzi, którzy mówią prawdę. Nie mam pojęcia, o co robią tyle szumu. Otwieram
oczy i patrzę na nich. Ona jest wspaniałą kobietą, ale nie poznaję ani jej, ani mężczyzny. Oni mnie nie interesują. Za to
poznaję Scrybana.
Stoi i rozciera sobie gardło. Wygląda okropnie z tymi dwiema twarzami wymieszanymi jak u Picassa. Oddycha, więc
wiem, że znów cofnęli czas i uratowali go. Nie szkodzi, będzie pamiętać, będzie zawsze pamiętać.
Człowiek, którego nazywają Inspektorem (kto, u diabła, wymyślił takie imię?) podchodzi do Scrybana.
Pański ojciec mówi, że jest pan bratem tego szaleńca zwraca się do niego. Judasz spuszcza głowę nie przestając
rozcierać sobie szyi.
Tak mówi równie cicho, jak kobieta mówiła głośno. To dziwne, jak ludzie się różnią. Aleks i ja jesteśmy
blizniakami. Zmieniłem nazwisko wiele lat temu. Kwestia popularności... rozumie pan... szkodziło to mojej karierze...
Jakiż jestem znużony i znudzony.
Kto jest czyim bratem, zadaję sobie pytanie, kto jest czyją matką? Ja jestem w szczęśliwej sytuacji, nie mam
krewnych. Ci ludzie nie wyglądają na wesołą kompanię. Najsmutniejsza kompania we wszechświecie.
Wszyscy się zestarzeliście! krzyczę nagle.
Inspektor podchodzi i staje nade mną, co mi się nie podoba. Ma kolana w połowie długości nóg. Udaje mi się
przybrać postać trytona z solniczki Benvenuto Celliniego i inspektor odwraca się do Męża.
Dobrze mówi. Widzę, że jest to jedna z tych spraw, za które nikogo nie można winić. Postaram się, żeby
ułaskawienie unieważnić. Tym razem jak umrze, to pozostanie martwy.
Mąż obejmuje Scrybana. Wspaniała kobieta zaczyna płakać. Wszyscy zdrajcy! Wybucham śmiechem tak głośnym,
chrapliwym i okropnym, że nawet mnie to przeraża.
Nikt z nich nie rozumie jednego: za trzecim razem znów zmartwychwstanę.
Przełożył Lech Jęczmyk
7
[ Pobierz całość w formacie PDF ]