[ Pobierz całość w formacie PDF ]
góry. Wszystko ogarnęła ciemność.
Dymitr spokojnie podszedł do leżącej na trawie dziewczyny. Otworzył jej oko i spojrzał na
zrenicę. W porządku. Zpi. Zlustrował pobojowisko. Niezle sobie poradziła. Miał rację, by na
wszelki wypadek zabrać tę zabawkę& Chłopaki nie nadawali się już do niczego.
Banda patałachów warknął. Do wozu i jedzcie do jakiegoś konowała, żeby was
opatrzył&
Z trudem dzwignęli się na nogi. Kuśtykając ruszyli w stronę ulicy. Dziewczyna była lekka,
mógł bez trudu przerzucić ją przez ramię i zanieść do samochodu.
* * *
Stanisława spostrzegła to, gdy tylko weszła do klasy.
Gdzie jest Monika? zapytała zaskoczona.
Odpowiedziało jej maślane spojrzenie piętnastu par oczu. Krótko obcięta brunetka rozejrza-
ła się po sali.
Nie ma jej powiedziała bezradnie. Może zaspała.
Nauczycielka nie powiedziała nic, ale poczuła w sercu bolesne ukłucie. Przeczucia prawie
nigdy jej nie myliły. Tego dnia była rozkojarzona. Uczennice wyczuwały to bezbłędnie i na
swój sposób usiłowały wykorzystać. Wyłowiła szepty. Twarz jej stężała.
Nudzi wam się? spojrzała podopieczne. Macie tu ćwiczonka do zrobienia.
W czasie przerwy wyjęła z kieszeni telefon komórkowy i zadzwoniła. Jednak numer Moniki
pozostał głuchy. Katarzyna miała w piątki tylko jedną lekcję, przychodziła na jedenastą.
Gdzieś nam wcięło księżniczkę poinformowała ją kuzynka w drzwiach szkoły.
O do diabła& zafrasowała się. Próbowałaś na telefon?
Oczywiście. I dlatego właśnie tak mnie to niepokoi&
Milczały przez dłuższą chwilę.
W sumie to nie wiemy nawet gdzie mieszka westchnęła alchemiczka. Wspominała,
że wyprowadziła się z Domu Dziecka&
Nie mogła wyprowadzić się donikąd&
Hmm. Myślę, że ulokowała się gdzieś w pobliżu łąki na Złocieniu, ostatnio przyszła do
szkoły z siatką marchwi& Zwróciłaś uwagę na jej zapach?
Zapach? Katarzyna wytrzeszczyła oczy.
Pachniała dymem. Na dziesięć metrów& To może oznaczać, że mieszka w kurnej chacie
albo sypia, powiedzmy, w lesie, przy ognisku&
Zamyśliła się.
120
Niemożliwe moja droga. Teraz w listopadzie? To absurd& Poza tym mieszkanie w lesie
wpływa na wygląd& A ona nadal chodzi czyściutka i schludna.
Na twarzy kuzynki odmalował się wyraz politowania.
Czystość to, przede wszystkim, stan umysłu, moja droga. Jeśli ktoś chce, zawsze może
znalezć dość wody, żeby się umyć& Nasi bezdomni łażą cuchnąc jak chlew, bynajmniej nie
dlatego, że nie mogą utrzymać czystości. Im się po prostu nie chce, zatracili tę potrzebę& Tak
jak na wsi. Woda w studni, ale nogi myło się na świętego Jana&
Czemu nic nie powiedziała? kuzynka przerwała wywody. Przecież bez problemu
wygospodarowałybyśmy jej kawałek twojego mieszkania&
Może nie lubi o nic prosić? Nasz błąd, że nie zaproponowałyśmy&
Rany, w nocy było zimno, jeśli spała w lesie, to mogła umrzeć z wychłodzenia organi-
zmu&
Stanisława tylko machnęła ręką.
Nie przesadzaj, jeśli się żyje tyle czasu co ona, zna się tysiące metod przetrzymania noc-
nego chłodu. Na Kresach sypiałam kiedyś w zimie, w szczerym polu, nakryta tylko kożuchem.
Ale mógł ją złapać, na przykład, atak wyrostka robaczkowego&
A komórka?
A jeśli się rozładowała? Zwalniamy się i w drogę. Dziesięć minut pózniej jechały tak-
sówką. Wysiadły na skraju łąki. Było wietrznie i zanosiło się na deszcz. Koni nie wyprowadzo-
no tego dnia na pastwisko.
Oho! mruknęła Stanisława patrząc na kołujące nad ogrodzeniem Telefoniki ptaki.
Co się stało?
Gawrony, padlinożerne&
Wypluj te słowa!
Przebyły szybko łąkę. Zcieżka zakręcała wzdłuż strumyka. Po drugiej stronie, za trzcinowi-
skiem, widać było zagajnik. Kładka wyglądała wręcz fatalnie, ale przebyły ją. Rozległa połać
stratowanej trawy. Katarzyna powstrzymała gestem kuzynkę i zaczęła badać odciśnięte na zie-
mi ślady.
Ktoś próbował to zamaskować powiedziała wreszcie ale doszło tu do ostrej bójki&
skrobnęła butem ruszoną ziemię. Odsłoniła plamę. Krew. Dużo krwi.
Sądzisz& nagle Stanisława pochyliła się i podniosła mały medalik na zerwanym łań-
cuszku.
Teraz nie miały już żadnych wątpliwości. Po chwili znalazły szałas.
Aadnie się mała urządziła stwierdziła agentka. Ale jakiś bydlak ją wyśledził i do-
padł&
Zabił?
121
Sądzę, że to raczej ona stawiała opór Katarzyna podniosła ostrożnie łuskę dziwnego
kształtu. To od strzelby wyrzucającej lotki usypiające wyjaśniła widząc zaskoczenie Sta-
si. Ktoś ją dziabnął takim pociskiem. Chyba ma wrodzoną odporność, zdążyła go zdrowo
poharatać zanim narkotyk podziałał.
Ruszyła przez zagajnik uważnie badając podłoże.
Było ich pięciu powiedziała wreszcie. Czterej w sportowych adidasach, jeden
w półbutach. Kurczę, nie jestem fachowcem od śladów, ale zobacz sama, jedną nogą zapadał
się w błoto głębiej. Uśpił ją lotką, a potem niósł na ramieniu.
Jasna cholera.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]