[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tyle daleko, że nie mógł ich słyszeć.
- A ty myślałaś, że normalny człowiek chciałby cię tak po prostu zastrzelić? I
naprawdę sądzisz, że ktoś o zdrowych zmysłach zamieszkałby dobrowolnie na takim
pustkowiu?
- Dlaczego w takim razie nie zdradziłeś mi swego planu? Bo przecież to kłamstwo o
ślubie wymyśliłeś znacznie wcześniej. Skąd wziąłeś dokument?
Nie odpowiedział. Patrzył z troską na osadę.
- Nie byłem tu całe lata, ale jest gorzej, niż przypuszczałem. Wujek nie nadaje się na
administratora. Ale powiedz mi, kochanie, po której stronie łóżka wolisz spać?
- Jeżeli mnie dotkniesz, gorzko tego pożałujesz.
- Przecież sypiasz z innymi mężczyznami. Dlaczego nie z własnym mężem?
- Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że zasługujesz na pogardę?
- Nie przypominam sobie.
Minąwszy go jak burza, Kady ruszyła w stronę drogi prowadzącej do domu Hannibala.
Do tej pory widziała dwa różne oblicza Legendy. Teraz jednak to miasteczko wyglądało
naprawdę żałośnie. Na większości domów brakowało dachów, wiele z nich w ogóle się
rozpadło.
- Pewnie sporo się tu zmieniło - powiedział poważnie Tarik.
Najpierw nie chciała poruszać tego tematu, ale ogarnęła ją tak wielka melancholia, że nie
mogła się powstrzymać.
- Tam w dole była szkoła z ogromnym boiskiem. Sądzę, że to Cole o nim śnił, bo
dziewięcioletni chłopcy uwielbiają grać w piłkę. A za składem znajdowała się największa
lodziarnia, jaką w życiu widziałeś.
Idąc szybko przed siebie, opisywała kolejne budynki.
- Tutaj rósł piękny żywopłot - powiedziała, wskazując szczątki Linii Jordana,
oddzielającej  dobrą część miasta od  złej - A Rajskim Zaułkiem dochodziło się prosto do
ogromnego, pięknego kościoła.
Skręciła na prawo i zatrzymała się przy dróżce wiodącej do posiadłości Jordana.
- Cole zbudował tam meczet - powiedziała, przenosząc wzrok na Tarika. - Chciał w
ten sposób uczcić pamięć przyjaciela, który zginął razem z nim. Ten chłopiec miał na imię
Tarik, tak samo jak ty.
C.T. uniósł jej dłoń, ucałował i popatrzył na nią ze współczuciem.
- Nie wierzysz mi, więc nie udawaj! - krzyknęła.
- Nie rozumiem, dlaczego uważasz mnie za potwora, ale to, czy ja ci wierzę, zupełnie
nie ma znaczenia. Widzę tylko, że zle się tutaj czujesz. Nie miałabyś ochoty wyjechać stąd do
Denver? Albo do Nowego Jorku?
- A co klauzulą? Zamierzasz czekać na te pieniądze przez trzy lata?
- Moglibyśmy współpracować. Ja podejmowałbym decyzje, a ty podpisywałabyś
papiery.
- Miałabym cię widywać codziennie przez trzy długie lata?
- Uważam, że to całkiem dobry pomysł - odparł z uśmiechem.
- Zapomniałeś o swojej narzeczonej?
139
- Ona nie jest zazdrosna. Poza tym nie dalibyśmy jej żadnego powodu do niepokoju.
Tak naprawdę...
Kady odwróciła się do niego plecami.
- Idz sobie, dobrze? Twój wuj już nie będzie do mnie strzelał, więc nie jesteś mi do
niczego potrzebny - powiedziała, wstrzymując oddech ze strachu, że Jordan potraktuje ją
poważnie.
On jednak udał, że nie słyszy.
- Drzewo Wisielców jest tam niżej. Chcesz je zobaczyć?
- Już widziałam. Dziękuję - odparła, przyspieszając kroku.
Zapomniała jednak, że droga, którą szli, prowadzi również w stronę cmentarza. Gdy była
tutaj z Ruth, nie chciała oglądać nagrobków, ale teraz stanęła pod zmurszałym płotem i
patrzyła jak zafascynowana na zwietrzałe kamienie.
- Chodz - Tarik wziął ją delikatnie za rękę.
- Nie - szepnęła.
Ale on nie przestawał nalegać.
- Musisz tam pójść.
- Nie - odparła stanowczo, próbując oswobodzić dłoń. Chwycił dziewczynę w
ramiona, głaszcząc czule jej włosy.
- Zaufaj mi. Proszę. Przecież staram ci się pomóc.
Skinęła głową w milczeniu. Przy Tariku doznawała zawsze dziwnego wrażenia, że ten
niezwykły mężczyzna jest zarazem jej wrogiem i opiekunem.
- Rozejrzyj się - poprosił, odrywając twarz dziewczyny od swego swetra. - Jesteśmy
na cmentarzu, a ci wszyscy ludzie umarli dawno temu.
Gdy wreszcie otworzyła oczy, zobaczyła natychmiast nagrobek Juana Bareli i znów
ukryła głowę na piersiach Tarika.
- Nie - szepnęła. - Dlaczego mi to robisz?
- Chcę, żebyś wreszcie dostrzegła różnicę między żywymi a umarłymi. Nigdy nie
byłaś żoną Cole'a Jordana, bo on zginął wiele lat temu.
Oderwawszy się od Tarika, ruszyła szybko w stronę bramy.
- Nie masz o niczym pojęcia! - krzyknęła. - Jeśli nie można czegoś zapisać w
komputerze, to znaczy, że tego w ogóle nie ma, tak? Pewnie sądzisz... A zresztą nieważne.
Nie jesteś mi potrzebny. Zostaw mnie w spokoju!
Zaczęła biec w stronę Drzewa Wisielców, ale Tarik pochwycił w objęcia. Po krótkiej
walce Kady dała za wygraną, oparła mu głowę na piersi i rozpłakała się żałośnie.
- Mówiłaś, że mnie nie lubisz - szepnął. - Zgoda. Niech tak będzie. Może masz jakiś
powód, aleja i tak cię tutaj nie zostawię. Wszystko jedno, czy ci wierzę, czy nie. Zrobię, co w
mojej mocy, żeby ci pomóc.
Odsunął ją od siebie na odległość ramienia.
- Jesteśmy wspólnikami, już zapomniałaś? - spytał, unosząc delikatnie jej podbródek.
Gdy spojrzała mu oczy, zrozumiała, że poznała wreszcie mężczyznę swego życia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •