[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trzymać się za ręce.
- Piję kawę przez cały ranek, a ty nie?
- Tylko wtedy, kiedy się denerwuję.
- Czyli na pewno nie dziś. Znakomicie. Ale i tak mam ochotę na kawę.
Ruszyli w kierunku nabrzeża. Tu wiał silniejszy wiatr. Ktoś, patrząc na nich,
mógłby pomyśleć, że to para zakochanych, którzy przyjechali na wycieczkę. Ona
sama była skłonna w to uwierzyć.
Przy przystani było kilka kawiarni, ale o tej porze roku nigdzie nie było stoli-
ków na chodniku.
- Jest za zimno, żeby siedzieć na powietrzu - zauważyła Lianne. - Za to w le-
cie chodniki są zastawione stolikami i wszystkie miejsca są zajęte.
- W lecie może będziemy oczekiwać dziecka.
Skinęła głową, pragnąc tego najgoręcej.
Zanim wrócili do domu, niebo zasnuły chmury i zaczął wiać wiatr z północy.
Wyglądało na to, że zaraz będzie burza.
- Chyba nie pospacerujemy po plaży - rzekła Lianne, spoglądając na poszarza-
łe niebo. - Na pewno się rozpada.
- W takim razie wszyscy będą siedzieć w domu, więc możemy wybrać się
S
R
gdzieś bliżej do restauracji - zauważył Tray.
Spojrzała na niego. Tray bardzo się przejął tym, że nikt nie powinien zoba-
czyć ich razem. Lianne nie miała ochoty tłumaczyć się przed rodziną, ale prawdę
mówiąc, ma prawo spotykać się, z kim jej się podoba. Poza tym nawet gdyby ktoś
ich zobaczył, to sam fakt, że jadła z Trayem kolację, właściwie nie musi nic ozna-
czać.
- Chodzmy do smażalni ryb przy Main Street - powiedziała. - Nie ma sensu
przejmować się plotkami.
- Mam nadzieję, że nie będzie żadnych plotek.
Lianne bardziej martwiła się o to, co będzie po południu. Co będą robić do
kolacji? Wyobraznia podsuwała jej najgorsze scenariusze.
Kiedy wrócili do domu, Tray stanął na werandzie i spojrzał w niebo.
- Możemy usiąść na powietrzu i patrzeć, jak zbiera się na burzę - powiedział.
Lianne spodobał się ten pomysł. Lubiła oglądać szalejące żywioły. Nikt z ro-
dziny nie podzielał jej upodobań. Może znalazła w Trayu pokrewną duszę?
Pobiegła na górę i przyniosła dwie stare kołdry. Przestawili dwuosobową ka-
napę z rattanu w miejsce, z którego lepiej widać fale. Tray usiadł obok i okrył
Lianne jedną kołdrą, a drugą owinął sobie nogi.
- Zmarzniesz - ostrzegła, choć to ona czuła dreszcze.
- Na pewno nie. Ty mnie ogrzejesz - zauważył, obejmując ją ramieniem i
przyciągając do siebie. - Opowiedz mi teraz o sobie i swojej ogromnej rodzinie.
Długo rozmawiali o swoim dzieciństwie i wakacjach. Tray z westchnieniem
przyznał, że zazdrości jej licznego rodzeństwa. Wiedziała, że tęskni za wujem. Nie
wyobrażała sobie, jak to jest nie mieć żadnej rodziny.
Czas szybko płynął. Choć zaczął padać deszcz i wiał silny wiatr, nie mieli
ochoty chować się w domu. Lianne była zafascynowana opowieściami Traya. Wa-
kacje, urodziny i święta spędzane w towarzystwie wuja różniły się bardzo od jej
przeżyć. Nie mogła odżałować, że nie poznała Hala. To musiał być naprawdę nie-
S
R
zwykły mężczyzna, skoro wziął na wychowanie malutkiego synka siostry i potrafił
się nim tak wspaniale opiekować.
Kolacja upłynęła w przyjemnej atmosferze. Nie spotkali nikogo ze znajomych
matki. Zresztą Lianne uświadomiła sobie, że niepotrzebnie obawia się plotek. W
końcu nie robi nic złego.
Jednak gdy kolacja się kończyła, Lianne zaczęła coraz bardziej się denerwo-
wać. Tray powiedział, że powinni jak najszybciej mieć za sobą pierwszy raz. Wie-
działa, że ma rację, bo im dłużej będą zwlekali, tym trudniej będzie się do tego za-
brać. Oczywiście myśl o zbliżeniu z Trayem nie była dla niej przykra, ale Lianne
nigdy nie była zwolenniczką szybkiego seksu i wydawało jej się, że nie zna Traya
tak dobrze jak powinna. Im lepiej go poznawała, tym więcej nabierała do niego
sympatii, ale myśl o czekającej ich pierwszej nocy wytrącała ją z równowagi.
Kiedy wrócili do domu, zastanawiała się, czy Tray też tak się denerwuje. Z
jego spokojnej miny wywnioskowała, że chyba nie. W kryzysowych sytuacjach
zawsze był opanowany.
- Uspokój się - powiedział, zamykając za sobą drzwi. - Nie zrobimy nic, cze-
go byś nie chciała.
Spojrzała na niego zaskoczona. Czy on potrafi czytać w jej myślach? Rzuciła
kurtkę na krzesło i spojrzała mu w oczy.
- Chcę tego - powiedziała.
- Naprawdę? - spytał ze wzrokiem płonącym z pożądania.
Zbliżył się i przesunął palec po jej policzku. Potem pochylił się i musnął
ustami jej wargi.
- Powiedz, jeśli będziesz chciała, żebym przestał - dodał cicho, obsypując po-
całunkami jej szyję.
Nigdy, pomyślała, zamykając oczy i rozkoszując się jego pocałunkami. Gdy
uniósł do góry jej brodę, pocałowała go i z bijącym sercem przyciągnęła go do sie-
bie. Nie myślała już o tym, że zgodziła się go poślubić tylko w jednym celu.
S
R
Powoli zaczął przesuwać ją w kierunku schodów, a gdy znalezli się przy
pierwszym stopniu, wziął ją na ręce i ruszył na górę.
- Jestem za ciężka - zaprotestowała, mimo że była zachwycona.
Która kobieta nie chciałaby, by ukochany nosił ją na rękach! Gdy nie odpo-
wiedział, zaczęła przesuwać ustami po jego policzku i brodzie, wdychając jego za-
pach.
Na szczycie schodów spojrzał na nią.
- Jesteś pewna? - zapytał.
- Och, tak - odparła, spoglądając mu głęboko w oczy.
Nie miała absolutnie żadnych wątpliwości.
Wniósł ją do sypialni i powoli postawił na ziemi, tuląc ją do siebie. Rozejrzał
się, lecz w pokoju było ciemno. To cudowne. Tylko ich dwoje, sami w nocy.
- Chodzmy do łóżka - szepnęła, biorąc go za rękę.
Teraz nie było już odwrotu.
W niedzielę rano zbudziło ją bębnienie deszczu o dach. Przewróciła się na
bok i dotknęła Traya. Otworzyła oczy, spoglądając na niego ze zdziwieniem. Nagle
przypomniała sobie, co stało się w nocy.
Tray jeszcze spał. Najpierw była zaskoczona, ale potem postanowiła wyko-
rzystać sytuację i długo wpatrywała się w jego twarz. Potem powoli zsunęła się z
łóżka, wzięła szlafrok z krzesła i ubranie, po czym poszła do łazienki. Będzie czuła
się pewniej, jeśli ubierze się i napije kawy, zanim Tray się zbudzi. Może nawet
zdąży przygotować mu śniadanie.
W łazience było chłodno. Temperatura w nocy znacznie spadła. Trzeba będzie
podkręcić ogrzewanie. Stojąc pod prysznicem, zastanawiała się, co powinna dzisiaj
zrobić, by nie rozmyślać o tym, co się wydarzyło w nocy. Tak bardzo pragnęła, że-
by Tray znów jej dotknął.
Gdy zeszła na dół, by zrobić kawę, usłyszała, że Tray bierze prysznic. Zasta-
S
R
nawiała się, o której godzinie zechce wracać do Waszyngtonu. Spojrzała przez
okno. Niestety, pada. Szkoda, że nie można pobiegać po plaży.
- Dzień dobry - usłyszała nagle.
- O, cześć. Kawa już gotowa. - Czy powinna go pocałować?
- Chcesz pobiegać? - zapytał, biorąc filiżankę.
- Przecież pada.
- Nie biegasz w deszczu?
- Może w lecie, ale na pewno nie w pazdzierniku.
- W takim razie musimy znalezć sobie coś innego do roboty.
To znaczy iść do łóżka? Odwróciła się, sprawdzając, czy patelnia jest dość
gorąca, by można było smażyć omlet.
- Myślałam, że zaraz wracamy do Waszyngtonu.
- Możemy jechać jutro rano. Jeśli wcześnie wyruszymy, będziemy w biurze
przed dziewiątą. - Zbliżył się, uniósł w górę jej brodę i pocałował ją, spoglądając
jej głęboko w oczy. - Powinniśmy mieć dzisiejszy dzień dla siebie, a jutro znów
zmierzymy się ze światem.
- Co będziemy robić przez cały dzień? Mamy książki...
Położył palec na jej ustach.
- Najpierw zjemy śniadanie, a potem zobaczymy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •