[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jak gdyby jego słowa przywołały ją do rzeczywistości,
Lucia uniosła głowę.
- O tak! - powiedziała z nagłą determinacją. - Na pewno
jest szczęśliwy z tego powodu! Rozmawialiśmy o tym...
niedawno. Mówił mi wtedy, że najbardziej pragnąłby, aby to
właśnie pan posiadał jego płótna!
Markiz spojrzał raz jeszcze na spokojną twarz zmarłego.
- Jestem pewien, że on doskonale wie, iż nadejdzie taki
dzień, w którym świat uzna jego wielkość - szepnął. - To
dlatego uśmiechał się, umierając.
Bardzo powoli Lucia odwróciła głowę i nie puszczając
ramienia Gilesa, przyjrzała się ojcu.
- Wygląda, jakby... był szczęśliwy - powiedziała cicho po
chwili milczenia.
- Oczywiście że tak ! - podchwycił markiz. - I dlatego nie
powinna pani poddawać się rozpaczy. Proszę spróbować być
dzielną tak, jak on tego po pani oczekiwał!
- Jak mam być dzielna, skoro zostałam... całkiem sama?
Było to jedno z takich pytań, które zadaje się nie oczekując
odpowiedzi. Markiz wiedział o tym, lecz nagle, zanim jeszcze
zdążył pomyśleć o tym, co mówi, wyrwało mu się z ust:
- Zabiorę panią ze sobą do Anglii. Jestem pewien, że są
tam jacyś krewni lub przyjaciele, którzy będą mogli
zaopiekować się córką Bernarda Beaumont.
Lucia spojrzała na niego z niedowierzaniem. Zapadła
długa chwila milczenia.
- Czy ja dobrze usłyszałam? Czy naprawdę zabierze mnie
do Anglii? - spytała w końcu dziewczyna niepewnym głosem.
- Tak jest - odparł markiz. - Zamierzałem wracać już
niedługo. Cóż stoi na przeszkodzie, aby pojechała pani razem
ze mną?
- Jeśli to nie będzie zbyt kłopotliwe dla pana - szepnęła
Lucia. - Ja... po prostu nie mogę zostać tutaj dłużej... sama.
Słysząc w jej glosie dobrze już sobie znaną nutę lęku,
markiz domyślił się, ile musiała wycierpieć ta niewinna i
czysta dziewczyna ze strony tych, którzy widząc jej urodę i
młodość postanowili wykorzystać sytuację, w której się
znalazła.
Raz podjąwszy decyzję, markiz nie miał zwyczaju
wdawać się w rozważania na temat jej słuszności. I tym razem
również nie zamierzał dopuszczać do siebie żadnych
wątpliwości, czy aby na pewno postępuje właściwie.
- Proszę włożyć kapelusz lub inne nakrycie głowy! -
zarządził. - Jedziemy do mojego palazzo. Muszę wydać
dyspozycje w sprawie pogrzebu Bernarda Beaumont. Proszę o
nic się nie martwić i pozostawić wszystko mnie.
Wciąż jeszcze trzymając ją za ramiona, poczuł, jak
zadrżała.
- Och, dziękuję panu - usłyszał jej niepewny głos. - Ja nie
wiedziałabym nawet... co mam robić.
- Wiem o tym - uciął krótko. - I właśnie dlatego
postanowiłem tym się zająć.
Lucia patrzyła na niego z wdzięcznością i dwie wielkie łzy
stoczyły się powoli po jej policzkach. Markiz zauważył mimo
woli, że wygląda ona jakoś całkiem inaczej niż wszystkie
kobiety, które płakały w jego obecności. Może różnica
polegała na tym, że na widok łez Lucii odczuwał po prostu
zwykłe ludzkie współczucie?
- Czy mogę pozwolić na to, aby okazywał mi pan tyle
serca? - spytała dziewczyna nieśmiało.
- To nie jest sprawa tego, czy mi pani pozwoli, czy nie -
odparł Giles. - Podjąłem już decyzję i nie życzę sobie żadnych
dyskusji. Nie widzę powodu, dla którego miałaby pani zostać
tu sama. Ja załatwię wszystkie formalności.
Słysząc szorstki ton, którym markiz pragnął zamaskować
ogarniające go wzruszenie, Lucia spojrzała na niego całkiem
już przytomnym wzrokiem. Pózniej odsunęła delikatnie
podtrzymujące ją ramię i uklękła przy łóżku ojca. Giles
patrzył w milczeniu, jak pochyliwszy głowę modli się za
duszę zmarłego. Bernard Beaumont umarł spokojny -
pomyślał nagle - bo wiedział, że jest ktoś, kto zaopiekuje się
jego córką." I mimo że nigdy nie udało mu się porozmawiać z
malarzem, markiz miał wrażenie, że słyszy gdzieś w pobliżu
jego głos mówiący: Dbaj o Lucię!"
Cóż za niedorzeczność! - otrząsnął się Giles. - Przecież
nawet mnie nie znał!"
I nagle jakby w jednej chwili przebudził się w nim
wreszcie jego zdrowy rozsądek, markiz zaczął robić sobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]