[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wsunięte w kieszenie lekarskiego fartucha, ściśnięte tak mocno w pięści, że paznokcie niemal
przecięły skórę.
Aucja rozgina palce i oto niespodziewanie natrafia w głębi kieszeni na coś niedużego,
miękkiego. Aucja usiłuje przypomnieć sobie, co to też takiego mOze być, i już ma zamiar
wyciągnąć ów zagadkowy malutki kłębuszek z kieszeni, by przekonać się, co ze sobą nosi,
kiedy powraca w pamięci obraz z poprzedniego wieczoru, sprzed katastrofy. Aucja z całej siły
tłumi w sobie okrzyk: na litość boską, to przecież opłatek z cyjankiem. Przy jego pomocy
Aucja miała nadzieję odzyskać spokój, którego poskąpiło jej życie, wywinąć się z konfliktu,
którego nie miała odwagi rozwiązać. Gdy usłyszała jęk karetek Pogotowia, zapomniała o tym
opłatku. Zdaje się, że odruchowo włożyła go do kieszeni. No tak, fartucha, tego zwykłego,
codziennego, nie zmieniała od wczoraj. Więc proszek towarzyszy jej, z wyjątkiem chwil i
godzin spędzanych na sali operacyjnej, przez cały czas. Jak gdyby mówił: Nie troszcz się o
nic. Przecież masz jeszcze wyjście. Masz jeszcze mnie... Taki mały proszek tak łatwo
rozwiązuje najbardziej zawiłe kwestie życiowe. Można go użyć w rozmaity sposób. Można...
Aucja rzuca dookoła spłoszone spojrzenie. Czy nikt na nią nie patrzy? Czy nikt nie
widzi, że ręka jej nerwowo błądzi po obszernej kieszeni? Czy nikt nie zapyta znienacka: A
co ty tam masz, Aucjo? . Donat zajęty jest wyłącznie i bez reszty Ireną. Twarz jego,
ściągnięta, rozpręża się w tej chwili. Na Aucję patrzą tylko uważnie i z zainteresowaniem
oczy drugiego pacjenta zza parawanu. Aucji wydaje się, że twarz Maurycego Jantara ma
wyraz drwiący. Odwraca od niego głowę.
- No - mówi Donat i cały rozpromienia się uśmiechem - zdaje się, że wygraliśmy.
Tętno: dziewięćdziesiąt. Ciśnienie utrzymuje się na stu dziesięciu. Będzie dobrze. - Ton jego
głosu posiada odcień triumfu.
- Pani doktor! Pani doktor! Ten chłopiec pod piętnastką dostał krwotoku!
Więc Aucja biegnie, nie pamiętając już o swym postanowieniu. Zapomniała o Irenie,
Donacie, o sobie i o cyjanku.
Pochyla się nad chłopcem, którego operowała w nocy i który właśnie dostał krwotoku,
i nie zdaje sobie sprawy, że twarz jej w tym momencie jest w pełni podobna swym wyrazem
do twarzy Donata nasłuchującego trwożnie uderzeń, serca Ireny.
- Co będzie dobrze? - szepcze do siebie ledwo dosłyszalnie Aucja.
- Czy mówiłaś coś do mnie? - pyta dobrodusznie Julian i wstając ze stołka, bierze
Aucję pod ramię. Ale ramię Aucji jest twarde i nie poddaje się jego dotknięciu. Gdy Donat
trzymał za rękę Irenę, Aucja czuła ten dotyk na sobie. Aucja wycofuje się bokiem ku
drzwiom. Rozjaśniona twarz Donata gaśnie i posępnieje. Opamiętał się. Aucja nie będzie już
tak jak dawniej dzielić z nim radości momentu, kiedy odchodzi się od łóżka pacjenta ze
świadomością, iż wiedza ludzka jeszcze raz zwyciężyła w walce z naruszeniem równowagi
natury.
- Nic ważnego-odpowiada chłodno i swobodnie Aucja - a właściwie owszem, to nawet
dość ważne. Tę całą aparaturę trzeba tu zatrzymać i siostra Marta powinna mieć pod ręką
zapas glukozy ze strofantyną. Obawiam się, że zapaść może się powtórzyć.
Donat spogląda na Aucję badawczo. Poważnie i, trochę smutno. Zapewne Aucja ma
rację. No i trzeba będzie także zajrzeć tu za jakiś czas.
WychodzÄ…, pozostawiajÄ…c drzwi lekko uchylone. Kiedy Aucja odwraca siÄ™ jeszcze raz,
widzi, jak sanitariusze wysuwają na korytarz łóżko Jantara i ustawiają pod ścianą, tuż przy
drzwiach. Ruch jest mniejszy, może sobie tu poleżeć. Nie jest z nim zle.
Donat skręca w stronę swojego gabinetu, Aucja zmierza w kierunku sali operacyjnej.
Rozchodzą się bezcłowa. Aucja zatrzymuje się i zastanawia: powinna teraz wpaść na sekundę
do siebie, odłożyć cyjanek z powrotem do apteczki. To bardzo niebezpieczne - tak nosić go
stale przy sobie. Ale ktoś ją woła, przyzywa głosem pełnym napięcia i przestrachu:
ROZDZIAA 8
KAMIENIE, GWIAZDY I LUDZIE
Nowobory - jak wiele prowincjonalnych miast - nie kwapiÄ… siÄ™ do imponowania
komukolwiek, uroki swoje prezentują bez narzucania się i reklamy. Gardzą błyskotkami, do
których podobne są ciągi świateł na fotografiach wielkich miast w nocy. Nowoborzanie
powiadajÄ…: ZwiecideÅ‚ka dobre dla dużych miast, co muszÄ…, jak niektórzy ludzie, «bywać w
Å›wiecie». PostrojÄ… siÄ™, bÅ‚yszczÄ…, panie szanowny, niczym, za przeproszeniem, koÅ„ cyrkowy,
wszyscy im klaszczą, a oni szczęśliwi. To nie dla nas, skromnych ludzi. Ot, nam by łaznia,
jeszcze ze dwa kina, stadion . W wyobrazni zaś, potajemnie, z rozkoszą mrużą oczy
zapatrzone w pulsowanie neonów. Nowobory i pokrewne im osiedla ludzkie przypominają
nieco powściągliwe w ubiorze i w wyrażaniu swych uczuć stare panny, którym życie nie dało
szans zrobienia kariery. Czasami trudno z tym wytrzymać - wtedy okazuje się maksimum
wzgardy dla owych nieosiągalnych pokus i czarujących błahostek barwnego tokowiska. A
jeżeli już zupełnie nie można z tym wytrzymać? W Nowoborach opowiadano sobie na ucho -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]