[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozmiata jak śmiecie byle Menelik& Patrzę, że kopiuje Wieczerzę jakiś młody
*włochino*. Zliczny, szelma, jak najcudniejszy obraz. Włosy na łbie
wzburzone, nos, panie, usta, oczy jak u jastrzębia. Maluje, maluje&
Przyskoczy do swych sztalug i tnie pędzlem, ale to w całym znaczeniu tego
wyrazu  tnie. Widzę  zrobił tylko jedną figurkę, a reszta ledwo, ledwo
naszkicowana. To mię, powiem panom, tak uderzyło, że tysiąc razy bardziej
niż oryginał. Co za wyraz, co za twarz! Jak te oczy patrzą! To jest przecie
apostoł& I nie tylko apostoł, ale człowiek, który z boleścią pyta:  Czy ja
cię mam wydać, Mistrzu i Panie? Ani sposobu wytrzymać; mówię do tego
malarzyka:
 Signore pittore, quanto tego ten cadro?
Spojrzał na mnie i mruknął, że jeszcze nie namalowane. Gadam mu, jak umiem,
że mi jest wszystko jedno, pokazuję mu palcem na tego apostoła i krzyczę,
że go chcę mieć i takiego, jak jest. Aypnął tylko okiem jak wilk i maluje
dalej. Kiedy ja znowu do niego, warknął:
 Mille lires&
 O  mówię  signore pittore, to trochę molto.
Wreszcie targ w targ wpakowałem bestii sześćset franków i zabrałem obraz
ledwo podmalowany. Tu w domu wystrzygliśmy z córką tylko naszego apostoła,
a resztę się wyrzuciło. Ale co to za fizys! Nieprawdaż?
 O tak, w istocie& Jest to coś, coś&
Korzecki nachylił się do Judyma i szepnął mu do ucha w taki sposób, że
gospodarz słyszał wyrazy:
 Prawda, z jakim smakiem urządzone mieszkanie?
Dyrektor uśmiechnął się pod wąsem i mówił:
 Ech, ze smakiem& Pochlebstwa& Jakkolwiek, aby, aby& Trudnoż mieszkać po
naszemu, po sarmacku.
Ośmielony słowami Korzeckiego prowadził gości do następnego salonu, który
nazwał  pracownią .
 Ale mieliśmy zobaczyć Uhdego!  przypominał pochlebca.
 Właśnie& w pracowni.
Kiedy tam weszli, na spotkanie ich wstała zza szerokiego stołu młoda panna,
lat może dziewiętnastu, w sukni różowej i tak lekkiej, że dozwalała nie
tyle widzieć, ile odczuwać śliczne kształty. Włosy miała jasne, prawie
białe, o kolorze połyskującym świeżo heblowanego drzewa świerku  oczy
błękitne, tak samo jak ojciec, tylko bez surowości i zimna tamtych. Z dala
wywarła na Judymie dziwne wrażenie róży ledwo, ledwo rozkwitłej. Coś pisała
czy rysowała. Nieoczekiwane wejście obcych panów trochę ją zmieszało. W
prawej ręce ściskała bezradnie ołówek i dopiero witając przybyłych zmuszona
była rzucić go na stół. Spotkanie jej w pracowni uwolniło Judyma i
Korzeckiego od zwiedzania dalszych ubikacji apartamentu.
Wrócili do pierwszego salonu. Panna Helena szła z Korzeckim rozmawiając
swobodnie i życzliwie.
Twarz jej ładna, okrągła, kwitnąca od rumieńców, które ciągle ukazują się i
znikają, zwracała się w jego stronę i jasne, niespokojne oczy wpatrywały
się z natarczywą ciekawością. Korzecki w jej towarzystwie spochmurniał,
jakby się raptem zestarzał. Mówił głosem oziębłym, bez sarkazmu i
złośliwości. Patrzał na nią w zamyśleniu, ale z pewnym rodzajem niechęci.
Judym wysłuchując z fałszowaną uwagą zdań dyrektora o rozwoju przemysłu w
Zagłębiu, słyszał urywki dialogu tamtych dwojga. Obijały się kilkakrotnie o
jego uszy nazwiska: Ruskin, Maeterlinck&
Zanim wszakże zdołał pochwycić sens tej rozmowy, wszedł do salonu
młodzieniec lat dwudziestu paru i witał się z Korzeckim za pomocą silnego
wstrząsania jego prawicy.
Za chwilę przedstawił się Judymowi:
 Kalinowicz.
 Zapewne syn&   pomyślał doktor.
Młody zwrócił się do Korzeckiego z widoczną satysfakcją i zawiązał z nim
rozmowę. Panna Helena przysłuchiwała się jej także, a nawet stary dyrektor
zwrócił wkrótce w tamtą stronę swoje krzesełko. Judym onieśmielony i pełen
dziwnego smutku słuchał szelestu wyrazów, ale uczuciami błądził daleko.
Zdawało mu się, że słyszy dziwny, piękny śpiew, tak jakby jedną z pieśni
Griega, oddalającą się w górach wysokich i, szczególna rzecz, w pewnej
miejscowości na Righi, pod samotnym szczytem Dossen, gdzie był raz w życiu.
 Kto to śpiewa i dlaczego to właśnie?  marzył ustawiając swe nogi na
puszystym dywanie w sposób, o ile to było w jego mocy, ozdobny.
 Ani myślę uznawać się za zwyciężonego!  wołał młody człowiek.  Ani
trochę! Tego pan nie dowiedzie! Istnieją na pewno kryteria dobra i zła.
 A& skoro istnieją&  z cicha mówił Korzecki.
 Wiemy przecie, że niewolnictwo jest formą życia, do której wracać nie
należy. Pan wiesz to samo i tak samo jak ja. I każdy człowiek&
 Więc cóż z tego?
 Nasza świadomość jest już kryterium. Dobro społeczne& [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • girl1.opx.pl
  •