[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie było cię kilka godzin... Zmieszała się.
- Przepraszam, ale wcześniej nie mogłam. A co się tyczy pracy...
- Zgódz się, proszę. Chyba nie powiesz nie? - wtrącił Mace.
- Dziś wieczorem porozmawiam z moim szefem. Muszę mu dać
szansę, nie mogę go tak zostawić na lodzie. Jeśli podwyższy mi pensję
o dziesięć procent, zostanę, tak chyba będzie lojalnie. Ale jeśli
odmówi, a u was naprawdę będę mogła tak kończyć pracę, że zdążę
pojechać po dzieci do szkoły i będę miała wolne weekendy,
przyrzekam, że zrobię wszystko, żebyście byli ze mnie zadowoleni.
Mace klasnął w dłonie.
- Cudownie!
Pete mruknął coś pod nosem.
- Bardzo mi przykro, że was tak zostawiam z tym wszystkim -
ciągnęła - ale teraz muszę jechać do domu, przebrać się i szybko
lecieć do pracy. Chyba zostawiłam tam, w pokoju, rękawiczki. Mogę
po nie iść?
- Oczywiście. I zadzwoń natychmiast po rozmowie z szefem.
Jeśli zechce zapłacić ci więcej, wyrównamy ci to. A jeśli chcesz mu
dać dwutygodniowe wypowiedzenie, poczekamy na ciebie. Bardzo
nam zależy, żebyś to właśnie ty z nami pracowała.
Tala podziękowała Mace'owi uśmiechem i weszła do budynku,
zostawiając mężczyzn zajętych zdejmowaniem metalowych prętów z
samochodu. Mace Jacobi naprawdę ma ochotę ją zatrudnić. Nie
wiedziała tylko, co o tym sądzi Pete.
Weszła do dużego pomieszczenia, które poznała ubiegłej nocy, i
spojrzała w stronę klatki lwicy. Panował półmrok, ale nawet w
niewyraznym świetle dostrzegła z przerażeniem, że klatka jest...
pusta!
Poczuła lodowaty chłód. Jeśli lwica zdołała wydostać się na
zewnątrz przez ogrodzenie dla słoni, to może teraz być wszędzie.
Może spokojnie wędrować sobie po okolicy, może nawet jest już w
drodze do miasta...
Otworzyła usta, żeby zawołać Mace'a i Pete'a i wtedy poczuła, że
coś miękkiego ociera się jej o nogi. Nie poruszając głową, spojrzała w
dół. Maleńka stała obok niej, łasząc się niczym kot. Wielki płowy łeb
dotykał kolan Tali. Napór był jednak tak silny, że oparła się o ścianę
przy drzwiach, by nie upaść. Maleńka ułożyła się u jej stóp i mrucząc,
przymknęła ślepia.
- Jak rozumiem, nie jesteś bardzo głodna, kochanie - szepnęła
Tala. - Przynajmniej mam taką nadzieję. I chyba jesteś
przyzwyczajona do ludzi, chociaż nie wiem, co ci zrobili, zanim
zaczęli do ciebie strzelać. Nie jestem pewna, czy dobrze pamiętasz, że
to ja uratowałam cię ostatniej nocy. Może po prostu czujesz się
samotna i potrzebujesz czyjegoś ciepła...
Maleńka spojrzała jej w oczy i cicho mruknęła. Nawet bez
siekaczy jej pysk robił imponujące wrażenie.
Tala nie wiedziała, co robić. Ogromny kot leżał na jej stopach i
nie mogła się ruszyć. Nawet gdyby zdołała tego dokonać, musiałaby
przeskoczyć przez wielkie złocistopłowe cielsko, żeby wydostać się z
pułapki. Maleńka chyba na to nie pozwoli. Ciekawe, ile czasu musi
upłynąć, żeby Pete zorientował się, że zbyt długo nie wraca?
Nie mogła czekać. Postanowiła poradzić sobie sama.
- Jak tam twoja rana, Maleńka? - powiedziała łagodnym,
melodyjnym głosem. - Chyba już lepiej, prawda?
Pochyliła się powoli i leciutko podrapała lwicę za uszami.
- Moje koty zawsze bardzo to lubiły. Miejmy nadzieję, że starczy
ci kociej natury, żeby to właściwie ocenić.
Przez chwilę miała wrażenie, że się przesłyszała. Lwica zaczęła...
mruczeć. Zupełnie jak zadowolony, syty, domowy kociak. Tala
delikatnie pogłaskała ją po łbie.
- Jesteś słodką, małą dziewczynką.
W chwilę potem omal nie wylądowała na grzbiecie lwa; ktoś
gwałtownie otworzył drzwi, popchnął ją, i usłyszała głos:
- Co z tymi rękawiczkami? Nie możesz ich znalezć?
- Pete, nie wchodz tutaj - szepnęła. W drzwiach ukazała się
głowa.
- O cholera, nic ci nie jest?
- Nie, wszystko w porządku. - Próbowała się wyprostować, ale
uchylone drzwi ograniczały jej ruchy.
Lwica uniosła głowę, mruczenie ustało. Lekko poruszyła ogonem,
wyraznie niezadowolona.
- Wyprostuj się powoli - polecił cicho Pete. - Otworzę szerzej
drzwi i wyciągnę cię na zewnątrz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]